San Francisco map1 map2 map5

Friday, Apr 19th

San Francisco


San Francisco ma w przybliżeniu kształt kwadratu o siedmiomilowych bokach i leży w północnej części dużego półwyspu. Jest otoczone wodą z trzech stron: Pacyfiku od zachodu i Zatoki San Francisco od wschodu, a wąski przesmyk Golden Gate oddziela miasto od drugiego dużego półwyspu od północy. Gdyby nie przesmyk Golden Gate, zatoka byłaby wewnętrznym jeziorem, słodkowodnym, ponieważ wpadają do niej dwie duże rzeki: San Joaquin i Sacramento (Zobacz mapę).


Ulice San Francisco Zdjęcie: Patrick Nouhailler


Rok po roku, od co najmniej kilkudziesięciu lat, San Francisco jest w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych miast w USA. Miasto, które zawdzięcza swoje istnienie Wielkiej Gorączce Złota z 1849 roku, typowe boom-town jakich powstawały w Ameryce setki wszędzie tam, gdzie ktoś powiedział głośno "GOLD!", jest dziś jednym z najważniejszych centrów nauki, biznesu i sztuki w USA. W ciągu zaledwie kilku lat do małej osady w zatoce z populacją poniżej 500 osób, na wieść o odkryciu złota przybyło ponad 300 tysięcy ludzi z całej Ameryki i z całego świata zmieniając ją w wielkie, tętniące życiem miasto. San Franscisco stało się światową metropolią i prawdziwym narodowściowym i etnicznym "tyglem", który stworzył najbardziej zadziwiającą i niepowtarzalną subkulturę. Któż nie słyszał o Golden Gate Bridge, o linowych tramwajach i o więzieniu na wyspie Acatraz, w którym odsiadywał wyrok Al Capone? Albo o San Andreas Fault, długim na kuilkaset mil uskoku płyt tektonicznych, których "tąpnięcie" musi kiedyś spowodować słynny "The Big One" - super-trzęsienie ziemi, ktore zdewastuje dużą cześć stanu i miasta. Nie wiadomo jednak kiedy. Niektórzy starsi ludzie pamiętają telewizyjny serial z młodym Michael'em Douglas'em pod tytułem "Streets of San Francisco" i "Dirty Harry" z Clint'em Eastwood'em, ale to ogromnie uproszczony obraz tego skomplikowanego i zmieniającego się bezustannie miasta, które nie pasuje do niczego co znasz. Żadne określenia używane w opisach innych miejsc, nie pasują do San Francisco. Możemy się jedynie zgodzić, że "Frisco" jest miastem, że ma ulice, chodniki i domy. Że ma publiczną komunikację i policję, i że mieszkają tu ludzie. Ale na tym kończą się podobieństwa do innych miast. San Francisco nie jest "najbardziej europejskim miastem Ameryki" ani "Paryżem Zachodu". To miasto nie przypomina niczego, żadnego innego miasta w USA, w Europie w Azji, ani nigdzie, na całym świecie. San Francisco jest nawet inne "inaczej".

W San Francisco masz obowiązek zapomnieć o normalności, tak jak rozumiałeś to pojęcie do tej pory. To miasto zaskoczy cię milion razy, bez wględu na twoje poglądy i przyzwyczajenia. Miasto na 48 wzgórzach, niektórych tak stromych, że zamiast chodników są tam schody, ma mimo to normalną komunikację miejską, a coraz więcej mieszkańców zamienia samochód na rower, jakby pchanie go pod górę po ulicach, po których nie da się wyjechać, było największą przyjemnością. Rowery zamiast aut są ostatnio bardzo modne w całej Ameryce, ale tu rower jest nie tylko modny, jest przede wszystkim symbolem wielkiej sprawy. Troski o świat, o klimat, o "carbon footprint", ba, o przyszłość ludzkości! Badania wpływu na otoczenie naturalne wielkich miast w Północnej Ameryce przeprowadzone pod patronatem firmy Siemens (North American Green Cities Index) stwierdza, że San Francisco jest najbardziej "zielonym" miastem na kontynencie. To właśnie tu zostały sformułowane pierwsze zasady ekonomii bez negatywnego wpływu na naturalne środowisko, od wzorcowych "zielonych" hoteli (LEED), po organiczne bary i restauracje i miejskie ogródki warzywne. San Francisco ma najwięcej w USA otwartych targów ze zdrową, organiczną żywnością, a organizacje na rzecz ochrony środowiska z łatwością przekonują władze do przerabiania miejskich parkingów na skwery i trawniki.

Działa tu do dziś najstarszy (i jedyny) na świecie, liczący ponad 150 lat system linowych tramwajów, których prowadzenie wymaga dużej siły fizycznej, bo hamulce są uruchamiane ręcznie, bez żadnego wspomagania. Każdego roku agencja miejska utrzymująca ten system, przyjmuje kilkaset nowych podań od osób pragnących zostać motorniczym linowej kolejki, ale grubo ponad 80% kandydatów odpada zaraz na wstępie z powodu zbyt skąpych muskułów i słabego refleksu.

Mówi się, że Wild West - Dziki Zachód - dawno nie istnieje, ale to nieprawda. San Francisco stało się wielkim miastem prawie w mgnieniu oka. Przed 1849 rokiem, nawet diabłu nie chciało się tu mówić dobranoc. Rok później, kiedy cały świat wiedział już o grubych żyłach czystego złota, senna wioska nad brzegiem zatoki stała się największym, najweselszym i najdzikszym miastem na zachodzie. To tu utrwalil się wzór "kulturalnej" rozrywki, saloon, który powtarzano później w każdej drewnianej dziurze na Dzikim Zachodzie. Kiedy San Francisco i jego Barbary Coast były już słynne w całym kraju, saloony w powstających osadach gdzieś w Colorado albo w pół-dzikeij jeszcze Arizonie, przechwalały się, że mają malowidła i obrazy z samego San Francisco. Z San Francisco! Wtedy to znaczyło dużo, może właśnie dlatego komuś przyszło do głowy nadać temu miastu przydomek Paryża Zachodniego Wybrzeża. W tamtych, pionierskich czasach, tylko Tombstone przerosło San Francisco pod względem rozrywki, szczycąc się setką saloonów i domów publicznych, ale nigdy nie dorosło San Franciosco do pięt pod względem fantazji. Pojawiają się tu i są wprowadzane w życie nadziwniejsze idee techniczne, naukowe, medyczne i społeczne, a ludzka pomysłowość jest tak samo nieograniczona jak dawniej. Prawie sto siedemdziesiąt lat różnych boomów biznesowych, eksperymentów społecznych, pracy natchnionych działaczy, krętów i złodziei, szaleńców i artystów, stworzyło miasto o niepowtarzalnym klimacie. Niektórzy mówią, że San Francisco jest wciąż najbardziej szalonym miastem w Ameryce. Paryż Zachodu, wielka, światowej klasy metropolia, jest w płowie drewniana. Pomimo pożarów i trzęsień ziemi, które za każdym razem zdewastowały większą część miasta, w San Francisco przetrwały do dziś tysiące drewnianych cudów XIX-wiecznej architektury, studiowanych przez rzesze studentów tej sztuki. Aż trudno uwierzyć, że prawie wszystkie klejnoty tamtej ery były domami z fabryk, produkowanymi seryjnie w setkach egzemplarzy. Montowano je na placu budowy w parę dni.

San Francisco jest jednym z największych centrów nauki i biznesu na zachodnim wybrzeżu i jednym z najważniejszych miejsc w Dolinie Krzemowej. Żyją tu tysiące inżynierów, techników, programistów i specjalistów od sztucznej inteligencji pracujących w wielkich firmach komputerowych, rozlokowanych dookoła zatoki i w samym mieście. Średni czynsz za jednosypialniowe mieszkanie prawie wszędzie w mieście to ponad $3,700.00 (trzy tysiące siedemset dolarów) na miesiąc (latem 2018 roku), ale miasto ma atmosferę, jakiej nie ma gdzie indziej, Młodzi, samotni na razie i dobrze zarabiający pracownicy Google albo Apple, nie przejmują się jeszcze czynszem za mieszkanie, przeważnie mieszkają po kilku, jak w akademiku i dzielą się kosztami. Martwią się o to młode małżeństwa z dziećmi, które coraz rzadziej stać na 2 sypialniowe mieszkanie w średniej dzielnicy za 4 i pól tysiąca miesięcznie, oraz emeryci i ludzie, którzy zarabiają o wiele mniej. Ci zasilają coraz większą armię bezdomnych, żyjących w jednym z najbogatszych miast świata. Problem bezdomnych jest w San Francisco może nawet jeszcze gorszy niż w Los Angeles. Oficjalnie, w mieście żyje 14 tysięcy ludzi bez dachu nad głową, z czego 6 lub 7 tysięcy na ulicach, ale nikt nie wie ilu ich jest naprawdę. Koczują w namiotach, w kartonowychn pudłach, pod mostami, nierzadko z dziećmi, w sąsiedztwie domów po 2, 3 miliony. Domy i mieszkania w San Francisco i w całej Dolinie Krzemowej, są najdroższe w USA, dlatego mnóstwo zarabiającyh 100 i więcej tysięcy rocznie fachowców od informatyki, programistów i inżynierów, mieszka w samochodach i w kamperach niedaleko swoich miejsc pracy w całej Silicon Valley.

San Francisco jest miejscem, w którym idee młodych, lewicujących aktorów, muzyków i ich fanów, przekształciły się w ruch o światowym zasięgu, nazwany "hippie". Słynne koncerty w parku w "Lecie Miłości" w 1967 roku przeszły do historii jako początek tego ruchu. To właśnie o tym śpiewał Scott McKenzie w słynnej piosence "San Francisco. To dziwne miasto, znane z nonkonformizmu jego mieszkańców, było szczególnie tolerancyjne dla wszystkich "innych" przynajmniej od końca drugiej wojny, chociaż w początkowym okresie swojego istnienia, podczas Wielkiej Gorączki, obławy na innych - Indian, Chińczyków, Meksykanów - były na porządku dziennym, a władze wypłacały nagrody za indiańskie skalpy. Jeszcze w latach 40-tych San Francisco zasłynęło z wyjątkowej jak na tamte czasy, tolerancji wobec homoseksualizmu, potępianego zaciekle wszędzie gdzie indziej. Tolerancja dla gayów jest jednak o wiele starsza, jej początki, pomimo powszechnej wtedy nienawiści do "innych", to okres Gorączki Złota, kiedy na jedną kobietę przypadało statystycznie co najmniej kilkuset mężczyzn. Oprócz pań uprawiających najstarszy zawód świata, w "Mieście Nieżonatych" pojawiła się wtedy nowa grupa zawodowa - "Female Impersonators" - mężczyzn odgrywających role kobiet i uprawiających ten sam, najstarszy zawód świata. Homoseksualizm w San Francisco nie tylko po prostu jest, w tym mieście ma on gęłboką i starą tradycję.

San Francisco było pierwszym miastem na świecie, w którym w 2004 roku, zalegalizowano małżeństwa osób tej samej płci. W ciągu kilkunastu dni w City Hall odbyło się 4,036 ceremonii ślubnych i wydano tyle samo oficjalnych Aktów Ślubu. Szczęście nowożeńców nie trwało co prawda długo, bo legislatura stanowa wydała niebawem przepisy definiujące małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety i małżeństwa geyów stały się nieważne, ale wyłom został zrobiony. Kolosalny wyłom w świadomości nie tylko mieszkańców San Francisco ani nawet Californi, ale całej Ameryki. Zaledwie 9 lat później, w 2013 roku, Sąd Najwyższy USA uchylił przepisy o małżeństwie wszystkich 50 stanów, zatwierdzając małżeństwa osób tej samej płci. Dziś można taki ślub zawrzeć wszędzie w całej Ameryce, ale San Francisco jest niekwestionowaną stolicą LGBT. Jest też stolicą uchodżców, których traktuje się tu tak samo jak obywateli USA. San Francisco było pierwszym miastem na świecie, które nazwało się "Miastem Sanktuarium" prawie 40 lat temu, w czasach wielkiej niechęci Amerykanów do nielegalnej imigracji. Jest też miastem, które zapewniając bezpłatną opiekę medyczną nielegalnym imigrantom, boryka się z największym chyba w całym kraju problemem bezdomnych. Jest też prawie całkiem zbankrutowane, ale to nie tylko problem San Francisco, bankrutuje w szybkim tempie cała California, a za nią wszystkie stany i miasta poważnie flirtujące z komunizmem. W 1989 roku władze San Francisco uchwalily nawet ustawę zakazującą policji zatrzymywania nielegalnych imigrantów, a w 2013 wprowadzono zakaz współpracy policji z federalnymi agencjami w sprawach imigracyjnych! San Francisco (ostatnio cała California) nie uznaje części federalnych przepisów do dziś. W zależności od poglądów i przekonań, jedni nazywają to miasto najbardziej postępowym miastem Ameryki, inni zaś, najbardziej lewicowym, jeśli nie wręcz miastem pomyleńców. San Francisco przyjmuje dziś z otwartymi ramionami wszystkich obcych, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu ogromna większość mieszkańców pochwalała Chinese Exclusion Act, prawo zabraniające jakiejkolwiek imigracji z Chin, obowiązujące do końca 1947 roku. Mało kto sprzeciwiał się tu wysiedleniom, konfiskatom majątków i internowaniu w obozach tysięcy osób pochodzenia japońskiego podczas drugiej wojny. San Francisco wprowadza nowości i akceptuje najdziwniejsze idee szybciej niż jakiekolwiek inne miejsce w Ameryce i równie szybko zmienia poglądy.

San Francisco było od samego początku inne. Poza kilkoma najliczniejszymi grupami - z Chin, Meksyku i ogólnie z Europy - żadna nie wytworzyła typowych dzielnic etnicznych jak w Los Angeles albo w Nowym Jorku. China Town w San Francisco jest największą chińską dzielnicą poza Chinami, ale powinna na dobrą sprawę być pięć razy większa niż jest, gdyby wziąć pod uwagę liczbę Chińczyków, którzy osiedlili się w mieście w czasie Gorączki. Ale wtedy ludzie, nawet prosto z innych kontynentów, nie mieli żadnych konkretnych planów poza tym jednym: jak najszybciej kupić sprzęt, wyruszyć w góry na wschód od miasta i wykupić prawo do działki. Każdy przybysz był przekonany, że wyjedzie stąd niebawem jako bogacz, z niewyobrażalnym majątkiem i z jeszcze trudniejszymi do wyobrażenia perspektywami na dalsze życie. Poszukiwacze złota nie szukali pracy, nie tworzyli zaplecza, ani nie budowali dzielnic. Byli największą grupą ludzi bez narodowści, bo właśnie to nie miało tu żadnego znaczenia ani żadnej wartości. Prawdziwą wartość miał kilof i płócienny namiot. Mało który z tych marzycieli znalazł wystarczająco dużo złota żeby wyjechać i urządzić się gdzieś, zbudować ten wymarzony pałac, przyjąć do pracy piękne pokojówki i kucharzy, i zacząć żyć życiem bogacza. Z 14-godzinnej harówy trudno było wyżyć nawet życiem nędzarza, dlatego prawie wszyscy, którzy przetrwali szkorbut, gruźlicę i wszechobecną przestępczość, zostali. W końcu nawet ci, którzy znaleźli dosyć, żeby się wynieść. Ale wtedy San Francisco było już miastem. Inni zbudowali tu domy, operę i teatry, fabryki, kościołyi i całą resztę, jeszcze inni wytrzebili bandytów i częściowo zwalczyli legendarną korupcję. Po co wyjeżdżać po tylu latach ciężkiej pracy? Niektórzy zarobili tu prawdziwe fortuny, większość nie na szukaniu złota, ale na obsłudze poszukiwaczy. Niektórzy realizowali najbardziej szalone pomysły biznesowe, czasem wprost trywaialne, które nie miałyby szans powadzenia nigdzie indziej ani w żadnych innych czasach, ale udały się tu i tylko w czasie Wielkiej Gorączki. Ani wtedy ani dziś, ani w żadnym innym miejscu na świecie nie da się zarobić pół miliona dolarów w bardzo krótkim czasie piekąc i sprzedając górnikom domowe placki z owocami. Takie rzeczy udawały się tylko w San Francisco.

San Francisco było jednym z pierwszych, prawdziwych narodowościowych tygli, w którym stopiły się wszystkie możliwe tradycje i kultury i do dziś stanowi jedyną w swoim rodzaju kulturową mozaikę, którą tworzą wszyscy mieszkańcy, a nie poszczególne grupy. Jedynym wyjątkiem jest tylko China Town, w której kryli się wśród swoich najbardziej prześladowani nędzarze z Państwa Środka. Na tym polega główna różnica między San Francisco a Los Angeles i wszystkimi wielkimi miastami Ameryki, które były i są do dziś skupiskami etnicznych i narodowościowych dzielnic. Głównie dlatego prawie wcale nie ma tu konfliktów rasowych ani narodowściowych, jak w innych miastach. San Francisco jest jednym z najmniej podzielonych rasowo miast w USA.

Nikt już dawno nie szuka złota na wzgórzach wokół miasta, złoto jest dziś w czym innym. W "high tech", na giełdach, w wielkich korporacjach i w szalonych "start-ups", na które finansowanie można zdobyć na GoFundMe, od obcych ludzi. Pomysły, w których realizację nie uwierzyłby nikt, udają się w tym mieście. Może dlatego, że ludzie wierzą tu w swoje powodzenie, mają więcej odwagi wierzyć i nie wątpić, jak rzesze poszukiwaczy 170 lat temu? Wydaje się, że duch tamtych czasów i tamtych pionierów, siła tych ludzi i wiara w powodzenie, są żywe do dziś. I choć wszystko w tym dynamicznym mieście stale się zmienia, to jedno pzostaje bez zmian.


Web Analytics