Krótka historia Chicago map1 map2 map5

Wednesday, May 01st

Krótka historia Chicago


Miejsce, na którym później stanęło Chicago okazało się szczególnie ważne w ekspansji na Zachód kolejnych fal osadników. Późniejsza osada zajęła kluczowe miejsce wzdłuż wybrzeża olbrzymiego jeziora, które ze względu na jego wielkość i przydatność dla żeglugi, traktowano jak prawdziwe, choć ulokowane wewnątrz stałego lądu morze, łączące rzekę Św. Wawrzyńca, Wielkie Jeziora i rzekę Mississippi - wschodnią Kanadę i wybrzeże atlantryckie z Nowym Orleanem i Zatoką Meksykańską.


Jacques Marquette i Louis Joliet


Francuzi, którzy przez cały wiek XVII i XVIII rozszerzali swoje terytoria w Ameryce Północnej byli pierwszymi, którzy dokładnie zbadali topografię miejsca, na którym później wzniesiono miasto. Francuscy koloniści zmierzali do stopniowego zasiedlenia całej Doliny Mississippi. Opanowali prawie w całości handel futrami z tubylcami, stanowiący w owych czasach podstawę ekonomii opanowywanych terenów. W 1673 roku jezuita Jacques Marquette i badacz nazwiskiem Louis Jolliet, odkryli wspólnie wodny kanał łączący dwie strategicznie położone rzeki. W jesieni i po obfitszych deszczach płaski obszar pomiędzy skręcającą w tym miejscu na północ Des Plaines River i południową odnogą Chicago River zamieniał się w głębokie na kilka stóp, błotniste bajoro. Mud Lake, jak nazwano to okresowe jezioro, było zbyt płytkie dla regularnej żeglugi i prawie całkiem wysychało latem. Po płytkim jeziorku zostawała jednak latem cienka, wodna nitka, po której można było przepłynąć łodzią przez cały rok. Chicago zawdzięcza swoje istnienie właśnie temu płytkiemu rozlewisku i wodnej nitce, które okazały się tak ważne dla europejskich osadników, a które tak chętnie pokazali im łatwowierni Indianie. Nie przypuszczali przecież, że za kilkoma brodatymi bladymi twarzami, na ich odwieczne ziemie przybędą nieskończone fale ludzi, których zachłanności nie oprze się najmniejsza piędź ziemi. Odkrycie Marquette'a i Joliet  połączyło poprzez rzekę Mississippi i wielkie jeziora, południe francuskiej Louisiany i Nowy Orlean z  Montrealem i prowincją Quebec w Kanadzie, a stamtąd, ruchliwą trasą atlantycką - z Europą.


René-Robert Cavelier, Sieur de La Salle


Lingwiści sądzą - choć nie ma w tym względzie pełnej zgodności - że nazwa miasta pochodzi od francuskiego, fonetycznego zapisu wyrazu shikaakua, co w języku Indian Miami oznaczało dziką cebulę lub czosnek. Po raz pierwszy nazwy Chicagou na określenie małej osady niedaleko jeziora Michigan, użył w 1679 roku swoim dzienniku sam René-Robert Cavelier, Sieur de La Salle. Podróżnik Henri Joutel w dzienniku podróży we wrześniu 1687 roku pisze, że okolica osady Chicagou obfituje w dziki, leśny czosnek, zwany chicagoua, i że od tej właśnie rośliny osada wzięła swoją nazwę.

Błotniste jeziorko pod Chicago stało się najważniejszą drogą wodną na następne 100 lat, umożliwiającą Francuzom rozciągnięcie ich amerykańskiego imperium od Montrealu po Alabamę i Nouvelle Orléans nad Zatoką Meksykańską. Wzmianki o założonej przez francuskiego mulata z Haiti, Jean Baptiste Point DuSable, farmie i powstałej w jej sąsiedztwie małej traperskiej osadzie, zaczęły się jednak pojawiać dopiero w 1781 roku, kiedy tereny te znajdowały się już w rękach Anglików, którzy po ponad siedemdziesięciu latach wojen i utarczek, wydarli Francuzom większość ich amerykańskich zdobyczy. Po Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych w 1776 roku i po rewolucyjnej wojnie z Anglią, tereny dzisiejszego Illinois i wszystkie ziemie na wschód od Mississippi od granicy z Kanadą aż do Zatoki Meksykańsjkiej, zostały na mocy traktatu generała Anthony´ego Wayne z 1795 roku wcielone do Unii stając, się częścią USA.


Zbudowany w 1803 roku Fort Dearborn


Między czasami DuSable´a a rokiem 1837, kiedy Chicago otrzymało oficjalnie prawa miejskie, teren nad rzeką Chicago służył za bazę wojskową. Fort Dearborn chronił nielicznych jeszcze białych osadników i traperów. Stał w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się Michigan Avenue Bridge, są tam wmurowane w asfalt plakietki z brązu znaczące linię obronnych palisad i wież. Pierwszym dowódcą fortu był kapitan John Whistler, który służbę w nowym garnizonie rozpoczął w 1803 roku.

Początkowo osada była ledwie senną mieściną pod ochroną oddziałów kawalerii, odpierającej prawie bezustanne ataki miejscowych Indian pragnących odzyskać utracone ziemie. Podczas wojny z Indianami w 1812 roku, Fort Dearborn został ewakuowany, akcję rozpoczęto jednak stanowczo za późno, kiedy Indianie zdołali już ściągnąć wielkie siły. W rezultacie, większość mieszkańców została wycięta w pień. Niebawem jednak do opustoszałego fortu zaczęli wracać ludzie. W 1816 roku na miejsce powróciła też kawaleria. Permanentny konflikt z Indianami zelżał znacznie od czasu odbudowy fortu, choć jeszcze w 1830 roku, kiedy inżynierowie miejscy wytyczali pierwsze ulice i place pod budowę domów, napady Indian były na porządku dziennym. Dopiero sromotna klęska, jaką wodzowi Czarnemu Sępowi i jego oddziałom zadały wojska amerykańskie w 1832 roku, powstrzymała częste walki.

Rok później, w 1833, licząca 300 dusz osada o nazwie Chicago, została inkorporowana i oficjalnie uznana za miasto. Nazwę, oznaczającą według niektórych badaczy ostry zapach roślinności bujnie krzewiącej się na błotnistych brzegach rzek i jeziora, nadali osadzie jeszcze Francuzi, została ona jednak przyjęta, po odpowiedniej transformacji fonetycznej i zmianie wcześniejszej pisowni, przez amerykańskich osadników.


Chicago w 1833 roku


Spekulacje i handel ziemią rozpoczęły się natychmiast po decyzji budowy kanału łączącego dwie spławne rzeki niedaleko Chicago, czyli łączące zasiedlony i ucywilizowany już Wschód, z pionierskim i dzikim Zachodem. Działki w mieście sprzedawano zresztą dla sfinansowania tego przedsięwzięcia. Kilka lat później lokalni farmerzy produkowali już znacznie więcej niż wynosiły ich własne potrzeby. Chicago prawie od samego początku swego istnienia zaczęło się bogacić na pośrednictwie w handlu żywnością, wysyłaną na ubogi w żyzne ziemie Wschód, i drewnem, transportowanym na pozbawiony lasów, pełen trawiastych prerii Zachód. Pokrętna ironia dziejów sprawiła, że prawie natychmiast po ukończeniu budowy kanału, który był bezpośrednią przyczyną budowy osady i Fortu Dearborn właśnie pomiędzy dwoma rzekami i jeziorem, do Chicago dotarła też kolej, która w ciągu zaledwie kilku lat prawie całkowicie zastąpiła barki i łodzie. Kombinacja doskonałego, strategicznego położenia, nowa kolej i Wojna Secesyjna sprawiły, że Chicago rozrosło się do niespotykanych w owych czasach rozmiarów.


Chicagowska ulica w 1850 roku


Jednym z najbardziej znaczących produktów nowej ery, którego pomysł zrodził się w głowie chicagowskiego wynalazcy Cyrusa McCormick´a, był pospolity później rapier, którym ciężkie dłonie środkowozachodnich farmerów pracowały teraz na licznych polach bitew toczonej właśnie bratobójczej Wojny Secesyjnej. Lokalni kupcy i handlarze bogacili się niepomiernie nie tylko na kontrabandzie i bawełnie, ale teraz, dzięki wojnie, także na lukratywnych kontraktach z rządem federalnym na dostawy rewolwerów i strzelb, prochu strzelniczego, nabojów i kul armatnich, namiotów, mundurów, siodeł, drewna do budowy mostów, chleba i mięsa. W 1870 roku Chicago liczyło już 300 tysięcy mieszkańców, ponad 1,000-procentowy wzrost populacji w ciągu zaledwie 37 lat od chwili formalnego inkorporowania miasta!


Ruina miasta po Wielkim Pożarze. Kartka pocztowa, październik 1871.


Rok później, w 1871, Chicago leżało w gruzach pokryte warstwą popiołu. Wielki Pożar rozpoczął się 8 października w stodole niejakiej pani O´Leary, której krowa podczas dojenia kopnęła stojącą w pobliżu kupki siana lampę naftową. Gospodarstwo pani O´Leary znajdowało się tam, gdzie dziś przebiega autostrada I-90, nieco na północ od Roosevelt Road. Dzień był niezwykle suchy, nie padało zresztą od dawna, a Straż Pożarna była akurat zajęta jakimś innym miejscem. Dość na tym, że kiedy konne wozy zajechały przed farmę pani O´Leary, ogień był już nie do ugaszenia. W krótkim czasie płomienie pochłonęły West Side i jej rzędy drewnianych domów, sklepy, tartaki i składy drewna. Piekielny ogień przedostał się następnie przez rzekę i strawił cały dystrykt biznesowy na LaSalle Street i sklepy na State Street, w tym budynki, o których sądzono, że są absolutnie ognioodporne. Prawie wszyscy z 300 tysięcy mieszkańców miasta ratowali się ucieczką nad brzeg Chicago River, skąd rozciągał się panoramiczny widok ponad czteromilowej ściany ognia. Pożar trwał nieprzerwanie trzy dni, został pokonany przy pomocy prochu strzelniczego, którym wciąż buchające płomieniami resztki budynków wysadzano w powietrze na południu miasta, oraz deszczu, który dzięki Bogu spadł na północy zanim ogień przedostał się na prerię. Kiedy opadły dymy i temperatura na ulicach spadła na tyle, że można było zacząć liczyć straty, okazało się, że płomienie zniszczyły 18 tysięcy budynków, a 90 tysięcy ludzi znalazło się bez dachu nad głową. Co zadziwiające, tylko około 300 osób straciło w pożarze życie.


Skrzyżowanie ulic State i Madison po Wielkim Pożarze


Straty wyniosły 200 milionów dolarów (ówczesnych!), 1,688 akrów miasta pomiędzy jeziorem, rzeką, Fullerton Avenue na północy i 12th Street na południu, zostało zrównanych z ziemią. Chicagowskie centrum przestało istnieć. Znajdujące się dziś w zbiorach chicagowskiego Historical Society zdjęcia i eksponaty mówią więcej niż najbardziej obrazowe opisy, czym rzeczywiście był Wielki Pożar. W ogniu powyginały się całe mile tramwajowych szyn, spłonęły wszystkie słupy telegraficzne, stopiło się 15 tysięcy rur kanalizacyjnych i wodnych, w popiół obróciło się prawie 30 mil drewnianych chodników. Co dziwne, pośród nielicznych ocalałych domostw znalazła się farma pani O´Leary, stojąca dumnie wśród oceanu popiołu. Dziś wznosi się na tym miejscu Akademia Straży Pożarnej, przechowująca szereg fascynujących pamiątek po wielkim chicagowskim pożarze.

Szybko jednak miasto stanęło na nogi. Zaledwie rok później trudno już było znaleźć ślady kataklizmu. Jedna rzecz, jakiej nie był w stanie strawić ogień, to jego strategiczna pozycja na mapie Ameryki Północnej. Oprócz owej nieszczęsnej farmy i kilku innych budowli, prawie w całości ocalały wielkie składy, fabryki i kolej znajdujące się najdalej na południe od centrum.  W ciągu tygodnia od chwili ugaszenia ostatnich iskier, ponad 5 tysięcy tymczasowych struktur stało już w mieście, zaś budowa 200 solidnych budynków w Downtown szła pełną parą. Jedna z takich tymczasowych szop, budowanych dla pogożelców przez miasto w cenie 75 dolarów od sztuki, przebudowana później na dom mieszkalny, stoi do dziś pod adresem 216 West Menomonee Street.

Rada Miejska uchwaliła zarządzenie, w myśl którego wszystkie nowe budynki wznoszone w obrębie centrum muszą być budowane z cegły, kamienia i stali. Jednym z nieprzewidzianych choć szczęśliwych efektów Wielkiego Pożaru, był olbrzymi rozrost miasta. Tymczasowe domy wznoszono bowiem na terenach okalających spalone miasto, wyznaczając nowe ulice i place, przeprowadzając kanalizację i linie telefoniczne i elektryczne do coraz to nowych dzielnic. Pełne ręce roboty mieli też chicagowscy architekci, projektujący budynki większe, wyższe i solidniejsze od ich obróconych w popiół poprzedników. Historycy twierdzą dziś zgodnie, że bez chicagowskiego pożaru nie byłoby wielkiej, chicagowskiej szkoły architektury. W 1873 roku, a więc w niecałe dwa lata od pożaru, cały dystrykt biznesowo-handlowy w Downtown był już całkowicie odbudowany. Rok później stała reszta miasta, choć w większości były to jeszcze zabudowania drewniane i tymczasowe. W dwa dziesięciolecia później, w 1893 roku, niesposób już było znaleźć żadnych śladów ognia. W tym właśnie roku w Wietrznym Mieście zorganizowano Wystawę Światową nazwaną Kolumbijską, dla uczczenia 400 rocznicy odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba.


Wystawa Swiatowa,1893 r.


Wielki Pożar, pomimo ofiar i strat, przyczynił się do niespotykanego w owych czasach rozwoju miasta. Nowe możliwości otworzyły się przed artystami, architektami i budowniczymi, którzy nie tylko ściągali teraz tłumnie z całego kraju, ale też rozwijali miejscową myśl techniczną i architektoniczną. Chicago stwarzało wprost nieograniczone możliwości, niezwykłe pomysły były przyjmowane entuzjastycznie i realizowane natychmiast dzięki mocnej i zasobnej bazie, jaką stanowili miejscowi przemysłowcy, bankierzy i politycy. Chicago nazywano wtedy amerykańskimi Atenami, co miało swe uzasadnienie w monumentalnych budowlach wznoszonych teraz jedna po drugiej, placach i parkach, muzeach i biurowcach, projektowanych z niesłychaną brawurą i rozmachem. Nowe ulice i poszczególne dzielnice, przejrzysty i spójny plan całego miasta, to zasługa pożaru, który zrównał stare i chaotycznie budowane Chicago z ziemią. Jednocześnie liczba mieszkańców miasta stale rosła. Wielu okolicznych farmerów, w miarę jak rozbudowywane wciąż miasto połykało coraz to nowe tereny, a z nimi dziesiątki i setki gospodarstw rolnych, wybierało życie miejskie, zasilając coraz potężniejszy lokalny przemysł. W dalszym ciągu żyło się tu głównie z handu mięsem i produktami rolnymi wysyłanymi teraz już nie tylko na całe Stany ale też do wielu krajów świata, lecz stale wzrastał udział miejscowego przemysłu. Produkowano teraz już nie tylko półprodukty głównie na cele okolicznego rolnictwa, ale w pełni wykończony asortyment produktów przemysłowych, maszyn, urządzeń, artykułów budowlanych. Nowe fabryki wyrastały z dnia na dzień przemieniając Chicago z rolniczego, w miasto typowo przemysłowe. Południowe wybrzeże jeziora Michigan stało się wielkim centrum mieszczącym huty, stalownie, porty i destylatornie nafty. Wielki strumień dóbr wszelkiego rodzaju płynął z Chicago nieprzerwanie, zaspokajając coraz to większe zapotrzebowanie zasiedlanego Zachodu. Kolej, budowana z Nowego Jorku do San Francisco, szła przez Chicago. Tutaj też kończyła się inna, bardzo ważna linia prowadząca przez Albuquerque do Teksasu. Skończyła się era wielkich spędów bydła z tego stanu do odbiorców na Środkowym Zachodzie. Kowboje nie żyli już teraz miesiącami na prerii, śpiąc pod gołym niebem z głową na siodle i jedząc fasolę ze słoniną gotowaną na wodzie ze strumienia, ale ładowali stada do pociągów w Amarillo, Fort Worth albo w Yumie. W ciągu dwóch nocy pociągi dowoziły tysiące sztuk bydła prosto na rampy wielkich chicagowskich rzeźni, z których kilka godzin później trafiały do sklepów i przetwórni w postaci steaków i roast beef. Miasto miało ogromny, wprost trudny do przecenienia udział w kolonizowaniu Zachodu, choć tak daleko od niego do Montany, Dakoty, Oregon czy Californi. Ale Chicago było jedynym ośrodkiem pomiędzy Wschodnim Wybrzeżem i jego wielkimi centrami jak Boston, Nowy Jork czy Baltimore, a wciąż Dzikim Zachodem. I jedynym dostarczycielem wszystkiego czego Zachód potrzebował, od desek, po ubrania i artykuły z innych krajów. Dlatego stało się wielkie.


Ulica Madison, ca. 1910 r.


Chicago nigdy nie pozbyło się tej szczególnej surowości, charakterystycznej dla miejsc, w których osiedlała się zbieranina z całego świata. Obok artystów, uczonych, filozofów i działaczy społecznych, żyli tu wydrwigrosze, złodzieje, oszuści i kombinatorzy. Miastem w równej mierze rządzili wyzyskiwacze, co pełni wzniosłych idei społecznicy. Dlatego konflikt był nieunikniony i kiedy nastąpił, był to prawdziwy wybuch, eksplozja na wielką skalę i z typowym amerykańskim rozmachem. To właśnie tu zawiązały się i zaczęły działać pierwsze w świecie związki zawodowe, których celem była obrona ciężko pracujących robotników przed zachłannością i wyzyskiem fabrykantów. W 1890 roku większość chicagowskich robotników była już zrzeszona w Amerykańskiej Federacji Pracy, zaś wielki strajk kolejarzy firmy Pullmana w 1905 roku, po raz pierwszy zjednoczył białych i czarnych robotników w walce o wspólne dobro: wyższe stawki, skrócenie dnia pracy, świadczenia. W tym samym roku powstała tu także Światowa Organizacja Robotników Przemysłowych. Idee, które kilkanaście lat później posłużyły do likwidacji carskiej Rosji, zostały sprawdzone w praktyce po raz pierwszy właśnie tu, w Chicago. Te same idee sprawiedliwości, ochrony praw pracowniczych i likwidacji wyzysku, zrealizowane w wielkim przemyśle w Ameryce, przyczyniły się do powstania najpotężniejszych związków zawodowych w historii świata. Gdyby jednak nie związki zawodowe kontrolujące całe sektory amerykańskiej gospodarki, uliczne gangi sycylijskich imigrantów w wielkich miastach nigdy nie zdobyłyby ogromnych wpływów w biznesie i w polityce i nie stałyby się największą i najpotężniejszą organizacją przestępczą w historii Ameryki: La Cosa Nostra.


Web Analytics