Każde miasto w Ameryce pragnie być wyjątkowe, również te najmniejsze. Nawet hasła reklamujące jakąś kupę starych desek i trochę glinianego gruzu brzmią często "Najstarszy Ghost Town na Południowym Zachodzie", "Właśnie Tu Mieszkał Billy the Kid", albo coś w tym stylu. I koniecznie wszystkie wyrazy dużą literą, co jest charakterystyczne dla amerykańskich tytułów prasowych. Podobnie jest w Payson, które samo w sobie ma tylko kilka atrakcji, ale ma najstarsze na świecie i działające nieprzerwanie rodeo, oraz najpiękniejsze widoki w całym regionie (Zobacz mapę).
Pioneer Village Trading Post w Payson Zdjęcie: Search Net media
Payson, jak każde szanujące się amerykańskie miasto, ma też swój własny slogan, nazywany tu "mottem". Takie motta mają nie tylko miasta, ale też stany. Payson to "Arizona's Cool Mountain Town" - co możnaby przetłumaczyć na "miasto na chłodnych górach Arizony", ale jest w tym gra słów, ktrórą na pewno doskonale rozumieją polskie nastolatki. Payson jest po prostu "cool" (tłumaczenie dla wapniaków: Payson jest fajne i tyle).
Payson nie jest miastem górskim, jak sugeruje jego motto, ale ma bardzo dobry klimat. Jest tu o wiele chłodniej niż nieco dalej na południe, w wielkiej aglomeracji Phoeenix, co świetnie pasuje do miejskiego motta, a zimy są o wiele łagodniejsze niż we Flagstaff i w miastach na powierzchni Mogollon Rim (wym. mogojon). Położone wśród mocno już przetrzebionych, ale wciąż jeszcze rozległych borów Tonto National Forest, w malowniczej, zielonej dolinie, otoczone łańcuchami wzgórz ciągnącymi się przez dziesiątki mil we wszystkich kierunkach i graniczące na północy z wielką skarpą Mogollon, Payson ma rzeczywiście wprost bajkowe otoczenie. Jest tu po prostu pięknie, czego nie odda żadne reklamowe hasło ani motto. Payson jest naprawdę niezwykłe, nie tyle samo w sobie, ile z powodu jego otoczenia. Wciąż są tu setki mil tras wśród zieleni odwiecznych drzew, setki strumieni, rzek i małych jeziorek. Dla wielbicieli wszelkiej aktywności na wolnym powietrzu, Payson jest prawdziwym rajem. Można tu być zajętym całymi tygodniami albo nawet przez kilka miesięcy, polując, łowiąc ryby, uczestnicząc w spływach na tratwach i kajakach, jeżdżąc konno lub uprawiając każdy inny możliwy do wyobrażenia sport. Payson ma bowiem wspaniałe zaplecze, również to zaprojektowane z myślą o sportowcach. Miasteczko, oprócz powietrza, świeżej wody i widoków, ma też wielki wybór światowej klasy restauracji, kilka hoteli, w tym również najwyższej klasy, moteli, kin i innych elementów niezbędnych w każdej metropolii. Payson zachowało jednak również klimat małego, prowincjonalnegpo miasteczka bez korków ulicznych i pośpiechu, w którym wspaniale się wypoczywa i bawi. W 2008 roku Payson zostało uznane za najlepsze małe miasto w Arizonie pod względem warunków życia, pracy i wypoczynku (Best Small Town in Arizona).
Odkąd odwieczne lasy Tonto przekształcono w teren federalny pod zarządem United States Forest Service, oraz przez rządy plemienne Indian, którzy wrócili na swoje dawne tereny i którym przyznano ziemię, nie ma tu już wielkich gospodarstw hodowlanych ani wałęsających się po łąkach stad krów. Ekonomia Payson nie jest już oparta na rolnictwie ani na hodowli, ale na turystyce. Oprócz głównej atrakcji, jaką jest niewątpliwie rodeo, miasto oferuje dziś turystom wiele innych imprez, wycieczki po terenie, hiking, wystawy samochodów, pokazy lotnicze i wiele innych. Jest tu też dobre pole golfowe, a w powstałym w 1972 roku Tonto Apache Reservation, istnieje duże kasyno, jeden z tradycyjnych elementów ekonomii większości rezerwatów indiańskich. Mezatzal Hotel and Casino jest największym pracodawcą w Payson.
Payson posiada aż dwa okazałe ronda na Beeline Highway (droga nr 87), głównej arterii miasta biegnącej z północy na południe. Jedna z odnóg ronda północnego prowadzi na parking sklepu Home Depot (Zobacz mapę). Drugie rondo w zamyśle projektantów ma chyba dodawać Payson wielkomiejskiego charakteru (Zobacz mapę), bo trudno wyjaśnić jego istnienie.
Ronda są w USA powszechnie znienawidzone jako nielogiczne z punktu widzenia zasad ruchu drogowego, bo dające pierwszeństwo pojazdom nadjeżdżającym z lewej strony - wbrew zasadom obowiązującym w ruchu prawostronnym, oraz calkiem niepotrzebne. Istotnie, zwykłe skrzyżowanie ze światłami wydaje się być bezpieczniejsze i lepsze, nie mówiąc już o koszcie budowy ronda. Mimo to, w wielu miastach USA od jakiegoś czasu daje się zauważyć coś w rodzaju "szału na ronda", które powstają w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. W dużych miastach, w których ulice wytyczono bardzo dawno temu i na ronda na głównych skrzyżowaniach nie ma już miejsca, powstają dziwne "mini-ronda" na bocznych uliczkach. Mieści się w nich tylko jedno małe drzewko i kilka więdnących tulipanów, czasem mała grządka, o którą miasto musi dbać kosztem dziesiątków tysięcy dolarów (dla miasta pracują wyłącznie pracownicy zrzeszeni w związkach zawodowych). Takie ronda, chętnie dewastowane przez kierowców wozów strażackich i karetek pogotowia, od kilkunastu lat istnieją w Chicago i w innych miastach USA, pomimo, że są wielkim utrudnieniem dla kierowców i niepotrzebną komplikacją konstrukcji ulic, co daje się we znaki przy wymianie nawierzchni lub podczas remontów linii kanalizacyjnych. Nie tylko nie usprawniają ruchu (buduje się je prawie wyłącznie na bocznych, jednokierunkowych (!) ulicach ze znakami stopu) lecz skutecznie ruch utrudniają. Przy skręcie w lewo prawie nikt nie objeżdża takiego ronda dookoła, większość skręca "na skróty", jak na zwykłym skrzyżowaniu. Można bezpiecznie założyć, że pomysły upiększania miast za pomocą grządek w samym środku skrzyżowania to nic innego jak usprawiedliwienie dla setek lukratywnych kontraktów oraz jeszcze jeden sposób na wydawanie publicznych pieniędzy z prawdziwa fantazją. Nikt oprócz bezpośrednio zainteresowanych nie wie tego na pewno, ale takie mini-rondo o średnicy 15 metrów kosztuje podobno tyle co jednorodzinny dom.