Steven Schwamenfeld, American Renaissance
Scalp Dance: Indian Warfare on the High Plains, 1865-1879, Thomas Goodrich
Indianie zawsze mieli głośnych obrońców wśród białych, ale ich okrzyki były najdonośniejsze głównie w okolicach najbardziej oddalonych od prawdziwych Indian, tych żyjących w swoim naturalnym stanie. Może nie powinno to dziwić bo życie prawdziwych Indian składało się prawie wyłacznie z bezustannych wojen W miarę przesuwania się granicy kraju coraz dalej na zachód, mieszkańcy wschodnich rejonów zaczęli postrzegać Indian nie jako, mówiąc słowami Gearge'a Washington’a "drapieżne bestie” z nieposkromioną żądzą krwi, ale jako ofiary chciwości i brutalności białego człowieka.
John Mix Stanley, obraz olejny, Taniec Skalpu Indian Osage. Zdjęcie: Archiwum
Kiedy w końcu zachodnia granica przestała istnieć, wszyscy Amerykanie mogli już przyjąć ten pogląd i przez ostatnie 30 lat niezliczone opracowania i książki promują poczucie winy za los Indian i żal z powodu samego istnienia naszego narodu.
Autor Thomas Goodrich spróbował przywrócić równowagę wydając Taniec Skalpu, zbiór historycznych wypowiedzi zaczerpniętych w dużej mierze z relacji z pierwszej ręki żołnierzy i osadników, którzy widzieli na własne oczy grozę spotkania z Indianami na Wielkich Równinach. Dla Amerykanów wychowanych na opowieściach o Wounded Knee i Sand Creek, lepsze zrozumienie wojennych praktyk Indian stawia te słynne masakry w zupełnie innym świetle.
Wieczni wrogowie
Pułkownik William Collins dowodził ludźmi, którzy walczyli z Comanche, Kiowa, Arapaho, Cheyenne i Sioux. Pisał o nich: "Wojna z kimś (...) to naturalny stan ludności indiańskiej. Każde plemię ma jakichś dziedzicznych wrogów, z którymi zawsze toczy wojnę. . . dzięki wojnie zdobywa się u nich bogactwo, pozycję i wpływy w plemieniu”.
To, co rutyunowo pomijają współczesne relacje o "szlachetnym” indiańskim wojowniku, to jego sposób prowadzenia wojny. Naoczni świadkowie, oryginalne zapisy i wspomnienia wzbogacają książkę Goodricha, ale sprawiają też, że czytanie jej nie jest łatwe. Historyk wojskowości John Keegan napisał, że "poziom okrucieństwa w wojnach prowadzonych przez niektóre prekolumbijskie ludy Ameryki Północnej i Środkowej nie ma odpowiednika w innych częściach świata”. Wydaje się, że to barbarzyństwo było kontynuowane również w XIX wieku.
Pułkownik Henry Carrington napisał: "Jest faktem, że ci Indianie, kiedy to tylko możliwe, biorą żywcem i powoli torturują. Ciała zabitych wrogów, których nie można już było torturować, zostały straszliwie okaleczone". Tak pułkownik Carrington opisuje pole bitwy, na którym 21 grudnia 1866 r. 80 amerykańskich żołnierzy zostało unicestwionych przez połączone siły Sioux i Cheyenne pod dowództwem wodza Czerwonej Chmury:
"Oczy wydłubane i poukładane na kamieniach; odcięte nosy; uszy; wycięte policzki; powybijane i powyrywane zęby; . . . mózgi wyjęte z czaszek i umieszczone na kamieniach razem z innymi częściami ciała; wyprute i wyciągnięte na wierzch wnętrzności; odrąbane ręce, stopy; wydarte ze stawów ramiona, części intymne odcięte i umieszczone w innym miejscu ciała; . . . głowy odrąbane na wszelkie możliwe sposoby, od podbródka do czubka głowy; wycięte mięśnie łydek, ud, brzucha, piersi, pleców, ramion i policzków. Rany kłute każdej wrażliwej części ciała, nawet podeszwy stóp i dłonie. Wszystko to tylko przybliża całą prawdę".
Kilku żołnierzy zdołało się zabić zanim zostali schwytani. Wielu - prawdopodobnie większość - zostało złapanych żywcem i zamęczonych na śmierć. Taki był potencjalny los każdego żołnierza na równinach i trudno się dziwić, że standardową praktyką było "zachowanie ostatniej kuli dla siebie”.
Koniec masakry w Little Bighorn był jak najbardziej typowy. Szeregowy Jacob Adams napisał:
"Ludzie . . . byli . . . oskalpowani i straszliwie pokaleczeni. Niektórym. . . odcięto głowy, a wielu zwłokom brakowało stóp. . .Gdy szedłem przez pole, widziałem wielu nieszczęsnych zabitych upozowanych w pozycji siedzącej i używanych jako cele dla łuczników. Sterczaly z nich całe wiązki strzał ze stalowymi grotami. . . Niektóre ciała postawiono na kolanach i łokciach, a ich tylne części były również pełne strzał".
Większość zwłok była naga, wiele z nich zostało pokaleczonych w zadziwaiająco misterny sposób. Ze szczególną pogardą potraktowany został tłumacz Isaiah Dorman, jedyny czarnoskóry w grupie Custera. Świadek napisał:
"Isaiah leżał z piersią pełną strzał i ciężkim żelaznym kołkiem do przywiązywania koni na pastwiskach, wbitym w ziemię przez jego jądra. . . jego penis został odcięty i wepchnięty do ust, co było uważane przez Indian za najgorszą ze wszystkich możliwych zniewag. . . Jego zwłoki zostały rozdarte, a dzbanek do kawy i filiżanka, które woził ze sobą, zostały napełnione jego krwią. Nie wiem jaki diaboliczny cel mieli Indianie, żeby łapać jego krew".
Jadący z Custerem major Marcus Reno, opisał scenę, którą zastał w indiańskiej wiosce niedaleko pola bitwy:
"Jedno upiorne znalezisko znajdowało się w pobliżu środka pola, gdzie trzy tyczki do tipi wbito pionowo w ziemię w kształcie trójkąta. Na każdym z nich zawieszony był odwrócony do góry nogami obozowy imbryk do kawy, a pod nimi na trawie leżały głowy trzech mężczyzn . . . Zostały umieszczone w trójkącie, zwrócone do siebie twarzami w okropnym, martwym spojrzeniu".
Biali, którzy obserwowali Indian podczas ich makabrycznej pracy, opisali ich jako sprawnych rzeźników doświadczonych w preparowaniu ludzkiego mięsa. James Lockwood, który grał na perkusji w wojskowej orkiestrze, opisał co zrobiono ze zwłokami dwóch żołnierzy pod Julesburgiem w Colorado: "W czasie krótszym, niż zajmuje przeczytanie tego, zostali rozebrani z ubrań, okaleczeni w sposób, który wykastrowałby ich, gdyby żyli i skalpy zostały zerwane z ich głów”.
O wiele bardziej satysfakcjonujące niż okaleczanie martwych, było torturowanie żywych. Był to główny cel indiańskich wojen, uważany za akt religijny. Pułkownik Richard Dodge zostawił ten, w żadnym razie nie wyjątkowy, opis losu jednego jeńca:
"Rozebrano go z ubrania, położono na plecach na ziemi, a jego maksymalnie rozciągnięte ręce i nogi przymocowano rzemieniami do wbitych w ziemię kołków. W takiej pozycji był nie tylko bezradny, ale prawie całkiem nieruchomy. Przez cały ten czas Indianie rozmawiali z nim uprzejmie, jakby to był rodzaj żartu. Następnie u jednej z jego stóp rozpalono małe ognisko. Kiedy stopa była już ugotowana na tyle, ze biedak nie czuł już w niej żadnego bólu, tuż obok jego drugiej stopy rozpalono jeszcze jeden ogień. Później przyszła kolej na nogi, ramiona aż skóra na całym ciele była spalona i popękana. W końcu rozpalono małe ognisko na jego nagiej piersi i utrzymywano je tak długo aż wyzionął ducha".
Warto zauważyć, że Indianie nie traktowali tylko białych ze szczególnym okrucieństwem; traktowali ich tak samo jak innych Indian. Autor Thomas Goodrich cytuje wodza Indian Crow wyjaśniającego generałowi George'owi Crook swoją nienawiść do Sioux:
"Polują w naszych górach. Łowią w naszych strumieniach. Ukradli nasze konie. Zamordowali nasze squaws, nasze dzieci. . . Chcemy odzyskać nasze ziemie. Chcemy, aby ich kobiety były dla nas niewolnicami, aby pracowały dla nas, tak jak nasze kobiety musiały pracować dla nich Chcemy ich koni dla naszych młodych mężczyzn i mułów dla naszych squaws. Sioux podeptali nasze serca. Spluniemy na ich skalpy".
Jak wskazuje kolejny fragment, Indianie nie ograniczali swoich rzezi tylko do biorących udział w walce; wielu białych farmerów zostało zabitych bez względu na płeć lub wiek. Kapitan Henry Palmer pozostawił taką okropną relację z rajdu Indian:
"Znaleźliśmy ciała trojga małych dzieci. Indianie chwyciwszy je za pięty z wielką siłą rozbili im główki o belki drewnianej chaty, zamieniając je w galaretę. Znalazłem dziewczynę, służącą na farmie, jakieś piętnaście "rods" od rancza (ok. 750 m) rozciągniętą na ziemi, związaną za ręce i nogi, nagą, z ciałem pełnym strzał i straszliwie zmasakrowanym".
Goodrich poświęca cały rozdział opowieściom kobiet o ich niewoli, pod tytułem "Los gorszy niż śmierć” i nie używa tego anachronicznego wyrażenia ironicznie. Jeniec w obozie indiańskim mógł w każdej chwili stać się ofiarą najgorszego poniżenia i zwyrodnienia.
"Wyprowadzili ją z namiotu i zdarli z niej resztki ubrania. Wydarli z jej ramion dziecko, które tuliła do piersi. Powalili ją na ziemię. Demony zgromadziły się wokół niej i podczas gdy jedni przytrzymywali ją stojąc na jej nadgarstkach i trzymając ją pazurami za włosy, inni bezcześcili jej osobę. Nie mniej niż trzydziestu powtórzyło ten straszny czyn".
O dwóch białych kobietach uratowanych przez 7. Kawalerię w 1869 r. zanotowano:
"Najpierw sprzedawano je tam i z powrotem między czerwonoskórymi po piętnaście kucyków, ale ich ostatni właściciele zapłacili za nie tylko dwa”. Je dna ofiara "wyglądała na 50 lat, chociaż miała mniej niż 25”. Była nie tylko wielokrotnie gwałcona, ale także nieustanne bita przez zazdrosne squaws.
Indianie lubili zdobywać trofea, a niektóre trofea cenili ponad inne. Catherine German tak opisała śmierć swojej siostry:
"Indianie spierali się o coś dosyć długo; wydawało się, że dokonywali wyboru między Joanną a mną. . . Ściągnęli nam czepki z głów żeby zobaczyć, czy mamy długie włosy. . . Moje włosy były krótkie. . . Joanna siedziała na pudle zabranym z naszego wozu. . . Usłyszeliśmy odgłos wystrzału z karabinu i kiedy ponownie spojrzeliśmy, nasza ukochana siostra Joanna nie żyła. Indianie następnie oskalpowali swoją długowłosą ofiarę. . . Wszystko to wydarzyło się w bardzo krótkim czasie i zanim ktokolwiek z nas zdał sobie z tego sprawę, nasze niegdyś szczęśliwe życie rodzinne skończyło się na zawsze".
Współczesne relacje pokazują, że los indiańskiej kobiety nie był dużo lepszy od losu porwanej białej. Porucznik James Steele napisał: "Jest bita, maltretowana, znieważana, pędzona jak każde inne zwierzę pociągowe (...). . . Jest kupowana i sprzedawana; żona, matka i zwierzę juczne, połączyły się w jedną ohydną i beznadziejną całość”.
Korespondent wojenny DeBenneville Keim donosił: "Relacje między płciami są prawie we wszystkich przypadkach takie same - to znaczy [kobiety] są służącymi lub niewolnicami (...). . . Cała praca wykonywana w indiańskiej wiosce spada na kobiety”.
Elizabeth Burt, żona oficera armii, zapisała swoje wrażenia z życia domowego wśród Indian:
"Widziałam jednego z nich [wodza] idącego przed squaw, której plecy były zgięte pod ciężarem worka czegoś, prawdopodobnie mąki, podczas gdy on, szczupły, wysoki, owinięty w kolorowy koc, nie niósł nic oprócz kija. Zatrzymaliśmy się, żeby im się przyjrzeć. Czy zaproponował, że pomoże jej nieść ciężar? Oczywiście że nie, wręcz przeciwnie, użyłby kija żeby ją szturchnąć w plecy, popchnąć, gdyby upadła z ciężkim ładunkiem. Brutal!"
Pani Burt sądziła, że pozwolono jej chodzić po obozach indiańskich, ponieważ w ocenie Indian "kobiety są tak lichymi, gorszymi stworzeniami , że… . . nie zwracali na mnie żadnej uwagi”.
Jesień Cheyenne'ów
Thomas Goodrich kończy swoją książkę relacją o próbie ucieczki wodza Dull Knife i jego Cheyenne'ów z rezerwatu w Kansas i powrotu na swoje tradycyjne tereny łowieckie. Historycy zwykle przedstawiają to wydarzenie jako przykład nadludzkiej odwagi i determinacji dumnych Indian, wbrew wszelkim przeciwnościom. Na kanwie tej historii powstał pochlebczy film pod tytułem "Jesień Cheyenne'ów". Goodrich przyznaje, że Cheyenne'om należy się uznanie jako wojownikom, ale przedstawia ich ucieczkę jako to, czym rzeczywiście była: morderczym szałem. Dzielni* wodza Dull Knife siali popłoch i terror w całym Kansas. Żaden biały Amerykanin - mężczyzna, kobieta, żołnierz czy cywil - nie był bezpieczny.
Pomimo tak szczegółowych i otwartych relacji o wyczynach Indian, książka Goodricha nie jest w żadnym razie bezkrytyczna wobec białych, których okrucieństwa również przedstawia. Biali, którzy żyli najbliżej Indian, byli tymi, którzy ich najbardziej nienawidzili, a niektórzy odpłacali im za ich barbarzyństwo tą samą monetą. Osadnik George Porter, który widział jak cała jego rodzina została zamordowana (wszystkie kobiety z tej rodziny zostały wcześniej zgwałcone), podjął jednoosobową wendetę, w której podobno zabił 108 Indian.
Ludzie tacy jak Porter walczyli czasem w mundurach jako żołnierze-ochotnicy. Goodrich zaczyna swoją książkę od tego, co powszechnie uważa się za najgorszy przypadek brutalności białych w czasie wojen z Indianami: atak na obóz w Sand Creek w Kolorado. Tutaj, zimą 1864 roku, pułkownik John Chivington poprowadził ochotników Unii z 3. Pułku Kawalerii Kolorado przeciwko Cheyenne i Arapaho wodza Black Kettle. Indianie otrzymali zapewnienie bezpieczeństwa od zwykłego oficera armii i Chivington przyłapał ich zupełnie nieprzygotowanych. Żołnierze Chivington'a zabili nie tylko mężczyzn, ale też kobiety i dzieci.
W przeciwieństwie do innych historyków, Goodrich odsłania też kontekst tej masakry. Ochotnicy Chivingtona wiedzieli, że latem Indianie wymordowali białych cywilów w okolicy - mężczyzn, kobiety i dzieci. Niektórzy z nich byli przypuszczalnie spokrewnieni z ofiarami, a ich okrzykiem bojowym było "Pamiętaj o zamordowanych kobietach i dzieciach!”. Regularne oddziały, które przeprowadziły większość kampanii indiańskich, były na ogół znacznie mniej brutalne niż ludzie Chivingtona, ponieważ mieli mniejsze osobiste powody udziału w walkach.
Armia, która walczyła z Indianami, nie była najlepsza w Ameryce. Podczas wojny secesyjnej w armiach federalnych służyło ponad dwa miliony mężczyzn, a jeszcze w maju 1865 roku milion mężczyzn nosiło granatowe mundury Unii. Rok później siły te skurczyły się do 55 tysięcy ludzi w czasie pokoju, z których 20 tysięcy było zajęte okupacją Południa. Były to skromne siły, które miały strzec życia i własności Amerykanów, w czasie kiedy milony osadników przemieszczały się na zachód. Tuż za nimi powstawała sieć kolei.
Po Wojnie Secesyjnej armia przeżywała ogromne problemy związane z ogólnym rozprężeniem i niesubordynacją. Korpus oficerski został skutecznie oczyszczony z plantacyjnych patrycjuszy z Południa, a nowymi rekrutami byli często żebracy i niedawni imigranci. Wielu żołnierzy próbowało przeżyć swój wojskowy epizod unikając walk. Dezercja była problemem tak powszechym, że wręcz zagrażała istnieniu wielu oddziałów. Czasem tylko nieopisane okrucieństwo wroga inspirowało ludzi do wysiłku. Jeden z oficerów kampanii generała Patrick'a Connor'a w 1865 roku wspominał:
"Jakieś dziesięć dni wcześniej Indianie schwytali jednego z naszych ludzi. Torturowali go i w szokujący sposób okaleczyli jego ciało. Nasi chłopcy przysięgali, że jeśli kiedykolwiek złapią jakiegoś Indianina, to posiekają go na kawałki. I tak zrobili".
Biorąc pod uwagę jakim byli przeciwnikiem, to zadziwiające, że nie było więcej masakr Indian.
Książka Thomas 'a Goodrich'a ujmuje nierozwiązywalną istotę problemu. Bez względu na to, jak bardzo imponujący był pod względem wojskowym, tradycyjny sposób życia Indian był całkowicie niezgodny z cywilizacją. Był to sposób życia, w którym grabież i zabijanie były najwyższymi cnotami. Jego zniknięcie nie powinno wywołać wielu łez.
Ubogi farmer z Kansas, niejaki John Fergusson, wyraził na swój prosty sposób determinację, która w końcu wypędziła Indian z prerii:
"Przez ostatni miesiąc codziennie szukałem czerwonoskórych Diabłów weszli i zabili osadników dwadzieścia mil na północ ode mnie i porwali jeńców. ludzie tutaj żyją w ciągłym strachu przed ich atakami każdego dnia. Osadnicy nie mogą tak sobie zwyczajnie odejść. Znowu obrodziła pszenica i kukurydza, bądą dobre plony. . . a większość z nich myśli tak jak ja, że równie dobrze możemy zostać tutaj z tym, co mamy i ryzykować oskalpowanie, niż zostawić to wszystko. jeśli chodzi o mnie, straciłem ponad tysiąc dolarów uciekając przed Indianami w ciągu ostatnich pięciu lat i do ostatniej chwili będę trwał przy tym, co mam".
Tak widzieli to ludzie, którzy zbudowali Stany Zjednoczone Wiedza o tych czasach została usunięta przez twórców popularnej kultury. "Scalp Dance" przypomina nam o szlachetności amerykańskich osadników i o tym, że jesteśmy im winni przynajmniej naszą pamięć.
*) Dzielni - Braves - amerykańscy osasdnicy tak nazywali żądnych krwi i wojennej sławy, bezwzględnych młodych wojowników.