Polskie Chicago map1 map2 map5

Saturday, May 04th

Polskie Chicago


Podobno Chicago to największe polskie miasto po Warszawie. Nie wiadomo na pewno czy to prawda, ale do niedawna żyło tu faktycznie więcej Polaków niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie poza Warszawą. Ocenia się, że w Chicago i w najbliższej okolicy mieszka dziś (2014 r.) ok. 800 tysięcy naszych rodaków, ale niektóre opracowania podają nawet liczbę miliona 200 tysięcy, co wydaje sę chyba jednak mocno przesadzone.


Polskie domy w Belmon Central Zdjęcie: vxla


Liczby są bardzo rozbieżne, bo naprawdę nikt nie wie ilu nas tu jest. Oficjalny spis ludności podaje, że Polaków w Chicago mieszka trochę ponad 350 tysięcy. Byłoby nas więc mniej niż w Krakowie, Wrocławiu, Katowicach i w tuzinie innych polskich miast. Podobno w spisach ludności z takich czy innych powodów nie biorą udziału co najmniej dwie trzecie Polaków zamieszkujących miasto. Podano też kiedyś, że Nowy Jork prawdopodobnie pokonał Chicago pod względem liczby Polaków, ponieważ mieszka ich tam milion 300 tysięcy. Liczba ta wydaje się astronomiczna i chyba jest nieprawdziwa, pokazuje jednak jak złożonym i skomplikowanym problemem jest zwykłe policzenie naszego "stanu osobowego" w jednym amerykańskim mieście.

Ciekawą informację można uzyskać w Ratuszu. Okazuje się, że Polacy posiadają absolutnie najwięcej domów w mieście, więcej niż jakakolwiek inna nacja. Wiadomo też, że jest nas więcej niż Meksykanów, podobno jesteśmy też na drugim miejscu po Murzynach, a tych ostatnich jest już około 45 procent. Według spisów, Chicago zamieszkuje 3 i pół miliona ludzi, ale jednocześnie w mieście zarejestrowanych jest 6 i pół miliona samochodów osobowych. To fakt, że niektórzy ludzie mogą mieć po dwa, a nawet po trzy samochody. Posiadanie kilku samochodów nie jest w Ameryce niczym nadzwyczajnym, ale takie statystyki oznaczają, że WSZYSCY musieliby mieć co najmniej po dwa auta, łącznie z dziećmi, staruszkami, a nawet więźniami zakładów karnych! Z braku obowiązku rejestracji, meldowania się czy nawet posiadania dowodów osobistych, stwierdzenie gdzie kto naprawde mieszka, okazuje się w praktyce niemożliwe. Pewne światło na sprawę ilości mieszkańców Chicago rzucają inne liczby, z których można wysnuć jakieś wnioski. I tak: zużycie wody, ilość nazwisk w książkach telefonicznych, liczba użytkowników gazu i prądu, czy wreszcie dzieci w publicznych szkołach, wskazują na o wiele wyższą liczbę obywateli miasta. Szacuje się więc ostrożnie, że Chicago zamieszkuje naprawdę od 5 do 6 milionów ludzi, może nawet więcej, co zmienia trochę pogląd na liczbę Polaków. Jeśli więc Meksykanów jest od 18 do 20 procent, to liczba 800 tysięcy do miliona rodaków, nie wydaje się wcale przesadzona. Polacy mieszkają też na "suburbs", w kilkunastu miastach i miasteczkach tworzących razem z Chicago jedną wielką aglomerację miejską. W Chicago może rzeczywiście mieszkać teraz mniej Polaków niż 30 lat temu ponieważ wielu z nich, osiągnąwszy lepszy status i wyższe zarobki, przeniosło się trochę dalej, do "suburbs", gdzie życie jest spokojniejsze, a dzieci chodzą do lepszych szkół.

Pierwsze zapiski o polskim osadnictwie w okolicach Chicago pochodzą z początków XIX wieku, lecz nie powstała wtedy żadna zwarta grupa. Więcej Polaków osiedlało się wtedy w St. Louis i Detroit, a nawet w Teksasie, gdzie najstarsze polskie miasto w Ameryce - Panna Maria wraz z założonym tam przez księdza Moczygembę kościołem - istnieje do dziś, chociaż już nie jako miasto, lecz Ghost Town z kilkunastoma mieszkańcami. Grupy Polaków obecne jednak były w życiu Chicago prawie od samego początku. W starych dokumentach miejskich znaleźć można polskie nazwiska już w połowie ubiegłego stulecia. Polacy byli właścicielami kilku nieruchomości i pasów ziemi na zachód od Loop w latach trzydziestych dziewiętnastego wieku. Duża kolonia polska istniała na wschód od poźniejszego Trójkąta Polonijnego już w latach 1850-tych.

W tym samym mniej więcej czasie rozpoczynała się ekspansja Polaków na południe po linii dzisiejszej Archer Avenue. Oba te procesy - przesuwanie się Polaków na północny- i południowy-zachód z tego samego miejsca, z Loop, świadczą o tym, że Polaków musiało jednak być tu już wtedy dosyć sporo. Pierwsza wielka polska kolonia na południu, to parafie Najświętszego Serca Jezusowego i św. Józefa. Obie w okolicy skrzyżowania 47 ulicy i Ashland Ave. - jak gdyby lustrzane odbicie Polonijnego Trójkąta po drugiej stronie miasta. Obie parafie istnieją do dziś, a kościół św. Józefa to jeden z najpiękniejszych kościołów w Chicago, z istnym arcydziełem jakim jest tamtejsza droga krzyżowa. Podczas kiedy Polacy na południu urządzali się na Józefowie, Trójkąt Polonijny był już stolicą Polonii. Oba kierunki ekspansji różniły się znacznie od siebie pod względem składu społecznego. Podczas gdy North był bardziej miejski, Południe składało się w głównej mierze z górali. To właśnie wtedy powstały znane wszystkim pełne nostalgii pieśni, takie jak "Góralu Czy Ci Nie Żal".

Zaraz po pożarze w 1873 roku, powstała parafia Świętej Trójcy (Noble i Milwaukee) i dziesiątki kościołów we wszystkich rozrastających się polskich dzielnicach na północy i na południu miasta. Polacy wznieśli w Chicago aż 256 kościołów, z czego większość już nie istnieje, a wraz z nimi w cień zapomnienia poszły prawdziwe arcydzieła sztuki, rzeźby, obrazy, księgozbiory oraz najważniejsze: księgi parafialne. Są co prawda przechowywane gdzieś przez Diecezję Chicagowską, ale trudno do nich dotrzeć. A są w nich zapisy urodzeń, ślubów, komunii i pogrzebów dziesiątek tysięcy Polaków. Kościoły i budowane przy nich szkoły i szkółki niedzielne, stawały się prawdziwymi centrami kulturalnymi. Prawie każda grupa przybywająca z Polski w różnych okresach imigracji, zaczynała swoje nowe życie na nowej ziemi od wzniesienia kościoła. Dziś wystarczy przejechać autostradą Kennedy´ego z centrum w kierunku lotniska, a przekonać się o tym można na własne oczy: wszystkie kościoły po lewej stronie to polskie świątynie: Katedra Trójcy Świętej, kościół św. Anny, kościół św. Jadwigi, Stanisława Kostki, itd. Trójkąt Polonijny i Jadwigowo, rozciągające się od Division St. do Fullerton i do Western Ave. na zachodzie, był przed wojną prawie w stu procentach polski. Podczas gdy Trójkąt przez wiele lat służył jako swoisty polonijny dystrykt biznesowy z bankami, sklepami i polską prasą, Jadwigowo nieco dalej na północ, było szykowną i bogatą dzielnicą, w której mieszkali polscy adwokaci, muzycy, właściciele biznesów i dziennikarze.

Jednak marsz Polaków w kierunku północno-zachodnim rozpoczął się o wiele wcześniej, bo w niecałe dwie dekady po pożarze. W 1894 roku w pobliżu skrzyżowania Milwaukee Ave. i Central Park powstała parafia św. Hiacynta z pięknym, barokowym kościołem, którą Polacy nazywają parafią św. Jacka, a cała otaczającą dzielnicę - Jackowem. Świątynia ta, unikalna w warunkach amerykańskich, to jakby żywcem przeniesiony z Polski kościół z pięknymi malowidłami i niespotykanego piękna rzeźbami. Dzisiejszy Logan Square był pod koniec ubiegłego stulecia prawie w całości polski, nie było wtedy jeszcze Meksykanów ani Portorykanów, a stolica Polonii zaczęła powoli przesuwać się z Trójkąta w stronę Jackowa.

Trójkąt Polonijny wytrzymał jako prawie czysto polska dzielnica aż do lat siedemdziesiątych, choć wtedy Jackowo było już dawno największą polską dzielnicą poza Polską na świecie. Ale w Chicago była to tylko jedna z wielu polskich dzielnic. W kilka lat po wzniesieniu kościoła św. Jacka, na południu pojawiła się nowa polska parafia - Pięciu Braci Męczenników w 1908 roku. Prawie w tym samym czasie, bo na przełomie wieków, powstawały dalsze parafie, a wraz z nimi polskie dzielnice, niejednokrotnie łączące się ze sobą w wielkie polskie obszary, jak choćby cały polski korytarz wzdłuż Milwaukee Ave. od Trójkąta Polonijnego aż do Jackowa, a w późniejszych latach, aż do Jefferson Park. Podobnie na południu, od pierwszych polskich parafii szlak przesuwania się Polaków znaczony był kościołami i parafiami, które rozrastając się, tworzyły wielkie, etnicznie prawie jednorodne skupiska. Polacy mieszkają do dziś w okolicach Ashland i 47, ale też wzdłuż tej ostatniej, aż do Archer i parafii Pięciu Braci. Okolica pomiędzy Kedzie Ave. i California Ave., oraz ulicami 47 i 55, jeszcze dwadzieścia lat temu była prawie w całości polska. Dziś Polacy przesuwają się coraz dalej na zachód, za Pulaski Road, aż do Harlem Avenue po obu stronach miasta, zostawiając powoli swoje dzielnice innym - a z nimi swoje świątynie. Do dziś polska jest parafia św. Brunona - Brunonowo przy Pułaski i 47-mej i prafia św. Ryszarda nieco dalej na zachód. Ale już od wielu lat działają nowe parafie i nowe dzielnice: św. Kamila na zachód od Central i Archer na południu, czy św. Konstancji w okolicy Austin i Lawrence na północy. Polacy przesuwali się nie tylko po tych dwóch skosach, ale też prosto na zachód. Jedną z odnóg Trójkąta Polonijnego stało się Helenowo (parafia św. Heleny) w okolicy Damen i Chicago, aż do Western Ave., gdzie do dziś istnieje mała polska kolonia. Po wojnie rozrosła się tam, jako sąsiadująca z Helenowem, dzielnica ukraińska. Dziś cały ten obszar nazywa się Ukrainian Village i mało kto już pamięta, że na długo zanim pojawili się tu Ukraińcy, dzielnica ta była prawie w 100% polska. Nieco dalej na północ, wzdłuż Fullerton Ave., prosto z Jadwigowa wysunęła się inna polska odnoga, Marianowo. Do dziś istnieje i działa parafia św. Jakuba przy Fullerton i Central. Także Jackowo wypuściło własne "pędy": wzdłuż Belmont Avenue w kierunku dzielnicy Cragin, rozrosła się największa dziś polska dzielnica, kiedyś zwana Władysławowem (parafia św. Władysława przy Addison i Central) łącząca się z Jakubowem, choć przez wiele lat nie połączona z Jackowem.

Dziś Polacy są wszędzie oprócz czarnych dzielnic na południu. Poszczególne dzielnice zamieszkują przybysze z wielu imigranckich fal, różniących się od siebie bardzo znacznie, bo pochodzących z najróżniejszych okresów, dlatego Polonia jest tak bardzo słaba politycznie. Skrzyżowanie Belmont i Central, ale też Belmont i Austin czy Irving Park i Austin, gdzie tworzy się nowe skupisko Polonii, to najmłodsze polskie fale imigracyjne. Bardzo prężne, przeważnie o wiele lepiej wykształcone od swych poprzedników, coraz wyraźniej zaznaczają tu swoją obecność. I choć Jackowo i jego wspaniała, pięćdziesięcioletnia legenda powoli ginie, powstają nowe polskie dzielnice, piękne, zadbane i pełne życia. Wystarczy zresztą spojrzeć wokół i porównać. Zawsze poznacie: tu mieszkają Polacy.

Ale to wszystko. Polacy w zasadzie nie licza się ani na scenie politycznej USA, ani nie stanowią żadnej znaczącej siły mającej jakiś wpływ na sprawy w Polsce. Dlatego polskie dzielnice są wciąż przerysowywane i rozdzielanie pomiędzy inne regiony, w których zawsze stanowią mniejszość etniczną i narodowościową. Polonia nie znaczy też nic w Polsce. Jako grupa etniczna jesteśmy słabsi od wszystkich, znaczymy mniej w USA niż Szwedzi albo Węgrzy, których jest tu zaledwie garstka. To fakt, do dziś można w Illinois zdać egzamin na prawo jazdy po polsku, jeszcze parę lat temu można było mieć test po polsku nawet na zawodowe prawo jazdy - na ciężarówki! Wciąż w Chicago wszystkie oficjalne publikacje są dostępne po polsku: aplikacje o emerytury i renty, o zasiłki, o pomoc socjalną, formularze ubezpieczeniowe, itd. W każdym szpitalu i w każdym urzędzie lub sądzie są polskojęzyczni tłumacze i wszelkie możliwe publikacje są wciąż publikowane również po polsku. Można nawet po polsku zdać egzamin na obywatelstwo, chociaż coraz mniej osób potrzebuje jeszcze tłumacza. Niektórzy twierdzą, że jesteśmy słabi politycznie, bo zamiast fabryk jak Niemcy, budowaliśmy w Ameryce kościoły. Setki kościołów. Nie zgadzamy się z tą opinią. To, że nie znaczymy wiele politycznie w USA nie ma nic współnego z liczbą wybudowanych przez nas kościołów. Jesteśmy słabi politycznie z całkiem innych powodów. Polacy nie znaczą wiele w polityce nawet w Polsce, zagrabionej przez Służby i rządzonej jak "Prywatne Podwórko Czombego".

* * *

Główny trzon tego artykułu powstał w 1999 roku, kiedy Polacy byli jeszcze ważną częścią tego miasta, przynajmniej pod względem ekonomicznym. Od tego czasu dużo się zmieniło. Wydaje się, że Polacy nieodwołalnie "wyleczyli" się z Ameryki. Leopold Tyrmad pisał, że w latach 50-tych, w czasach stalinowskiej nocy kiedy nie można się było przyznać do kuzyna w Anglii, warszawiacy przechodząc koło ambasady USA pokazywali szacunek dla Ameryki dyskretnie uchylając kapelusza. Dziś mało kto ma ochotę pokazywać szacunek. Warunki życia w Ameryce pogorszyły się bardzo znacznie, Polska zmieniła się nie do poznania i wyjazd do USA w celach zarobkowych nie ma już żadnego sensu. Polonia w Chicago straciła kilkaset tysięcy osób, które wróciły do Polski. Statystyki podają, że o wiele więcej osób wyjeżdża z Ameryki spowrotem do Polski niż stara się o przyjazd, a imigracja prawie całkiem ustała. Wyjeżdżają zresztą nie tylko Polacy, ale i inni, nawet Meksykanie, zwłaszcza jeżeli mają do czego wracać w starym kraju. Widać to na każdym kroku. Jest coraz mniej polskich firm, znikają powoli polskie sklepy, wytwórnie i polscy "kontraktorzy". Wyjeżdża też bardzo wielu emerytów, nawet takich, którzy mają tu dzieci i wnuków. Świat się skurczył, do Polski nie płynie się już trzy tygodnie Batorym, jest Skype z kamerą, telefony za grosze, prawie stały kontakt i wciąż jeszcze przyzwoity przelicznik dolara. Kurczy się zresztą nie tylko Polonia. W ostatnich latach wyjeżają stąd tysiące ludzi, wielu rezygnuje nawet formalnie z amerykańskiego obywatelstwa znajdując lepsze możliwości w starym kraju.


Web Analytics