Przez całe cztery lata prezydentury Donalda Trump'a setki artykułów prasowych i felietonów porównywały jego rządy do rządów Juliusza Cezara, ale nie dotyczyło to nigdy niczego pozytywnego, za co można by go pochwalić. Juliusz Cezar przeszedł do historii, spisanej głównie przez jego wrogów, jako Grabarz Republiki i pierwszy cesarz Imperium, i w tym właśnie tkwi według felietonistów główne podobieństwo Trump'a do Juliusza Cezara, choć obydwie te opinie - że pogrzebał Republikę i został cesarzem - są nieprawdziwe. Ale to mniej ważne. O wiele ważniejsze było to, co miało się wydarzyć w najbliższej przyszłości: Idy Marcowe. Nie dosłownie ale przynajmniej politycznie. Idy Marcowe Trumpa zapowiadało wielu publicystów, niektórzy przekonywali nawet, że stanie sie to prawie natychmiast po jego styczniowej inauguracji, a jak nie, to z całą pewnością najpóźniej za rok. Przez ostatnie cztery lata całe zastępy marzycieli utulały się do snu marzeniem o Idach Marcowych Trumpa.
Donald Trump jako Juliusz Cezar. Zdjęcie: Courtesy Los Angeles Times
W 56 roku przed Ch. Juliusz Cezar, wtedy już prawie u szczytu politycznej kariery, oraz dwóch czołowych generałów i polityków, najbogatszy obywatel Republiki Rzymskiej Marcus Licinius Crassus i żonaty z córką Cezara Julią, gubernator zachodmiej Hiszpanii i przyjaciel Cezara, Gnaeus Pompeius Magnus (Pompejusz), odnowili swoje, stworzone jeszcze w 61 roku nieformalne przymierze i porozumienie o wzajemnym wsparciu, nazwane później Pierwszym Triumwiratem. Ambicją Cezara była jednak, oprócz kariery politycznej, również wielka kariera wojskowa, taka jak Aleksandra Macedońskiego. Dzięki poparciu Pompejusza w Senacie i pożyczonym od niego czterem legionom, Cezar został mianowany gubernatorem prowincji Illyricum i Gallia Togata w północnej Italii, a dzięki wielkiej popularności w armii i wśród plebsu, politycznym aliansom i machinacjom, oraz wielkim pieniądzom Crassusa, Juliusz stał się jednym z najpopularniejszych polityków w Rzymie. W 55 roku Senat przedłużył mu o kolejnych 5 lat, zamiast zwyczajowego jednego roku, stanowisko gubernatora prowincji. Cezar okazał się genialnym strategiem, a jego kampanie wojskowe przyniosły Rzymowi ogromne korzyści w złocie i niewolnikach.
W 54 roku zmarła przy porodzie żona Pompejusza i córka Cezara Julia, a w 53 w jednej z bitew w nieudanej kampanii przeciwko imperium Traków w Syrii zginął Crassus. Pompejusz podporządkował sobie Senat, który ogłosił go konsulem i ożenił się z córką politycznego przeciwnika Cezara. Triumwirat ostatecznie przestał istnieć.
W 52 roku tak korzystne do tej pory kampanie wojskowe Julusza Cezara w Galii stały się jednym z powodów rozłamu między nim a Senatem i Pompejuszem. Sprawy w prowincji wydawały się komplikować. Stojący na czele 250-tysięcznej armii zjednoczonych plemion gallijskich król Vercingetorix nie zamierzał się poddawać i los czterech legionów Cezara (40 tysięcy żołnierzy) wydawał się przesądzony. Gdyby przygotowujący się do ostatecznej rozprawy z plądrującymi jego ziemie Rzymianami Vercingetorix, faktycznie pokonał armię Cezara, mógłby z łatwością zagrozić samemu Rzymowi. Cezar pokonał jednak Gallów.
Rzymscy politycy wiedzieli, że ten ambitny generał sam stał się teraz zagrożeniem dla Republiki, tak jak Lucius Cornelius Sulla, którego wojskowy pucz w 82 roku, okupacja Rzymu i proskrypcje kosztowały życie tysięcy patrycjuszy.
Pod koniec roku 50 gubernatorska kadencja Cezara w prowincji Gallia Togata dobiegła końca i zdominowany przez Pompejusza Senat zażądał zakończenia wszelkich kampanii i rozpuszczenia legionów, a jemu samemu nakazał powrót do Rzymu. Cezar bał się jednak wracać jako cywilny obywatel bez immunitetu jaki gwarantowała mu pozycja gubernatora prowincji i stopień generała stojącego na czele armii. Jako wysoki urzędnik państwowy nie mógł zostać postawiony przed sądem, ale Cezar miał zbyt wielu wrogów w Rzymie aby czuć się tam bezpiecznie jako cywilny obywatel. Wiedział, że przygotowywane są poważne oskarżenia, że może stracić majątek, wolność, a nawet życie. Były sojusznik i przyjaciel Pompejusz, stał się teraz nieprzejednanym wrogiem Cezara. Ale żołnierze kochali swojego wodza prawie jak boga i Juliusz wiedział, że pójdą za nim, wszędzie, nawet do Rzymu. Było więc tylko jedno wyjście: zrobić to samo co Sulla 32 lata wcześniej, i przejąć władzę.
W styczniu 49 roku Cezar wraz z jednym legionrm najwierniejszych żołnierzy przekroczył wąską rzeczkę zwaną Rubikon parę mil na północ od miasta, łamiąc święte rzymskie prawo zakazujące wprowadzenia do miasta oddziałów wojskowych. To właśnie wtedy miał wypowiedzieć słynne słowa : "alea iacta est" - kości zostały rzucone. Tak samo jak Lucius Cornelius Sulla, Juliusz Cezar rozpoczął wojnę domową.
* * *
Pod koniec roku 2020 n.e. - 4 listopada - media ogłosiły, że kadencja prezydenta Donald'a Trump'a dobiegła końca. Od tego dnia jego oponent jest przedstawiany jako President-Elect, chociaż wybory wcale się jeszcze nie skończyły. Wyniki są formalnie podważane w sześciu lub nawet w siedmiu stanach jako sfałszowane, a w kilku innych przewaga Joe Biden'a wydaje się podejrzana. Mało kto chce wierzyć, że otrzymał on o 7 milionów głosów więcej niż popularny bądź co bądź, urzędujący prezydent. W rzetelność wyborów nie wierzy 80 procent republikanów i aż 30 procent demokratów!
Ale Donald Trump ma wielu wrogów, tak wielu, że jego przyszłość nie wygląda obiecująco. Tysiące wpisów na forach społecznościowych życzą mu najgorszego i domagają się bezwarunkowych wyroków więzienia za straszne zbrodnie. Nie są to marzenia nienawistników, wpływowe osoby faktycznie przygotowują prawdziwe procesy sądowe albo przynajmniej do nich nawołują, mając nadzieję uwikłać w nie Trump'a zaraz po opuszczeniu Białego Domu. Nie tylko jednak dziennikarze i publicyści snują marzenia o Trump'ie w więziennej celi, poważne zarzuty stawiają środowiska, które faktcznie mają dość politycznej siły, żeby zamienić po-prezydenckie życie Trump'a w piekło. Przewodniczący Podkomitetu Sposobów i Srodków Izby Reprezentantów Bill Pascrell, oficjalnie wezwał do postawienia Donald'a Trump'a przed sądem za "zbrodnie przeciwko narodowi i Konstytucji". I nie tylko sam Donald Trump ma odpowiedzieć za swoje "zbrodnie", taką samą, a może nawet większą odpowiedzialność, ponoszą wszysci ci, którzy uczestniczyli w jego przestępstwach, "enablers", czyli członkowie rodziny, cała admninistracja, pomocnicy, a nawet ludzie, którzy nie popierali go czynnie, ale np. brali udział w manifestacjach poparcia dla prezydenta albo na niego głosowali. Odpowiedzialności za takie czyny i stworzenia bazy danych sympatyków Trump'a domagała się Alexandria Ocasio Cortez, wyliczając trzy rodzaje "popieraczy": tych, którzy go wybrali, tych, którzy pracowali w jego administracji i wreszcie tych, którzy wspierali finansowo jego kampanię. Ci którzy go wybrali, to przecież wyborcy. AOC i grupy świętych Inkwizytorów domagają się, aby karą za sympatyzowanie z Trumpem była utrata możliwiości jakiegokolwiek zatrudnienia w przyszłości. Na szczęście czasy się zmieniają a obyczaje łagodnieją, coż to bowiem za kara w porównaniu z proskrypcjami Korneliusza Sulli?
Na razie, Trump próbuje udowodnić zarzucane demokratom sfałszowanie wyborów wykorzystując wszelkie legalne środki. Poszlak, a ostatnio nawet dowodów na liczne szachrajstwa wyborcze - wszystkie traktowane przez wymiar sprawiedliwości USA jako ciężkie zbrodnie - przybywa, ale nie robi to specjalnego wrażenia na sądach, dlatego trudno ustalić z całą pewnością, czy zarzuty o fałszerstwa da się udowodnić czy nie. Sądy odrzucają składane pozwy nie rozpatrując ewentualnej dokumentacji dowodowej, a tzw. środki przekazu drwią z prób przedstawiania świadków. Nikt nie próbuje potwierdzić albo zaprzeczyć doniesieniom obozu Trump'a o fałszerstwach, żadna z powołanych do scigania przestępstw agencji federalnych i stanowych nie prowadzi poważnych śledztw ani procedur wyjaśniających. Zupełnie jakby temat oszustw w najważniejszych wyborach w USA, niektórzy twierdzą nawet, że najważniejszych na świecie, nikogo nie interesował. Poza mediami, które powtarzają, że zarzuty są zadziwiające, fałszywe, albo szalone.
Przeciwnicy i wrogowie Trump'a, upojeni klęską zadaną mu przez wyborców czy też przez jakieś inne moce, wierzą, że nic już nie jest w stanie zatrzasnąć przed ich kandydatem bram Białego Domu. To fakt, że w obliczu "niepopartych żadnymi dowodami" pomówień o "rzekomych fałszerstwach wyborczych", niektórzy, najwyraźniej niestabilni psychicznie i balansujący na granicy zdrady stanu emerytowani generałowie, doradzają prezydentowi rozwiązania siłowe, ale nikt nie wierzy, że byłby on zdolny do takich posunięć. Przecież Trump to nie Juliusz Cezar. Nigdy nie odważyłby się na coś takiego, na takie bezprawne i jawne pogwałcenie Konstytucji. Trump po cichu i pokornie wyniesie się (do czasu aresztowania) na Florydę w nadziei, że jakoś się wyliże i będzie tam drżał na myśl o czekających go procesach i wieloletnim więzieniu, co precież mu się absolutnie należy i czeka go nieodwołalnie lada dzień.
Wszyscy wierzący, że Trump nie ma już żadnych możliwości utrzymania się na stanowisku, są jednak w błędzie. Donald Trump nie musi wcale przekraczać żadnego "Rubikonu", działać nielegalnie ani dopuścić się zdrady stanu, jak Juliusz Cezar. Prezydent Trump może z łatwością wygrać ze swoimi przeciwnikami zupełnie legalnie opierając się wyłącznie na prawach zagwarantowanych przez Konstytucję USA i przez uchwały Kongresu. Co w takim razie może zrobić Donald Trump?
Donald Trump ma do dyspozycji najpotężniejsze narzędzie, którego może użyć w każdej chwili i zupełnie legalnie. Jest nim pochodząca jeszcze z 1807 roku Ustawa o Powstaniach - Insurection Act. O możliwości użycia tej ustawy przez prezydenta Trumpa wspominali niektórzy dziennikarze podczas najgwałtowniejszych rozruchów w Minneapolis, Chicago, Seattle, Portland i w innych miastach USA. Jeżeli wybory zostały faktycznie sfałszowane, to wprowadzenie w życie ustawy o insurekcji byłoby o wiele bardziej uzasadnione niż z powodu rozruchów w dużych miastach. Ustawa pozostawia jednak prezydentowi pełną swobodę w ocenie sytuacji. To on i tylko on ma prawo do wprowadzenia jej postanowień na podstawie wydarzeń uznanych przez niego za powstanie antypaństwowe, rewoltę. Powtórzmy: wydarzeń uznanych przez niego. To, że sądy, prokuratury i agencje śledcze nie próbują wyświetlić ponad wszelką wątpliwość jak faktycznie było z tymi wyborami, wcale nie musi działać na korzyść tych, którzy śnią o pozbyciu się Trump'a. Może być całkiem odwrotnie. Prezydent nie potrzebuje niezbitych dowodów, wystarczy jego przekonanie, że w kraju odbywa się przewrót. Czy Donald Trump jest przekonany, że w kraju odbywa się właśnie przewrót i nielegalne zagarnięcie władzy przy użyciu fałszerstwa wyborczego? Nie ma chyba co do tego żadnych wątpliwości, prezydent Trump mówi o tym we wszystkich ostatnich publicznych wystapieniach.
Insurection Act, po wielu zmianach i poprawkach oraz zmianie oficjalnej nazwy na “The Enforcement of the Laws to Restore Public Order Act”, to obecnie cztery osobne paragrafy w Rozdziale 10 Kodeksu Praw Stanów Zjednoczonych (United States Code):
10 USC § 251 Federal Aid for State Governments
10 USC § 252 Use of Militia and Armed Forces to Enforce Federal Authority
10 USC § 253 Interference with State and Federal Law
10 USC § 254 Proclamation to Disperse
Najważniejszy, zatwierdzony przez Kongres USA po huraganie Katrina w 2006 roku jest § 253, który stwierdza, że
"Prezydent, używając milicji lub sił zbrojnych, lub obu, albo w jakikolwiek inny sposób, winien podjąć takie środki, jakie uzna za konieczne dla stłumienia w Stanie powstania, wewnętrznej przemocy, bezprawnych matactw lub spisku, jeśli to -
1. utrudnia zastosowanie praw tego stanu i praw Stanów Zjednoczonych w tym stanie do tego stopnia, że część lub klasa jego obywateli zostaje pozbawiona jakiegoś prawa, przywileju, immunitetu lub ochrony określonej w Konstytucji i zapewnionej przez prawo, a ukonstytuowane władze tego Stanu nie są w stanie, nie mogą lub odmawiają ochrony tego prawa, przywileju lub immunitetu, lub też odmawiają udzielenia takiej ochrony; lub
2. uniemożliwia albo utrudnia zastosowanie prawa Stanów Zjednoczonych lub uniemożliwia stosowanie prawa na podstawie tych przepisów."
Co to oznacza w praktyce?
- Tylko i wyłącznie prezydent ma prawo do wprowadzenia w życie postanowień ustawy. Nie potrzebuje zaproszenia ani prośby gubernatorów stanów, nie potrzebuje zatwierdzenia przez Sąd Najwyższy ani zgody Kongresu. Starsze wersje ustawy wymagały prośby gubernatora jako warunku użycia przez prezydenta milicji lub armii na terenie stanu, ale poprawka z 2006 roku usunęła ten wymóg.
- Starsze wersje stwierdzały, że akcje wojskowe na terenie stanów muszą być krótkotrwałe, ale poprawka z 2006 roku zniosła ten wymóg. Akcje oddziałów wojskowych lub milicji nie podlegają żadnym ograniczeniom czasowym i mogą być prowadzone "do skutku".
- Prezydent ma prawo użyć wszelkich środków jakie uzna za niezbędne i nie potrzebuje niczyjej zgody, formalnej rady, zatwierdzenia, itd. Prezydent może użyć armii wszędzie, na całym terytorium USA pomimo istnienia ustawy Posse Comitatus (zabraniającej użycia sił zbrojnych na teryturium USA), która w obliczu istnienia Insurection Act, obowiązuje wszystkich oprócz prezydenta.
- Pomimo nazwy, prezydent może skorzystać z postanowień Insurection Act - czyli użyć armii i milicji - nie tylko w przypadku insurekcji, rewolty lub przewrotu. Ustawa jasno stwierdza, że prezydent może użyć armii jeżeli uzna, że bezprawne matactwa, spiski lub akty przemocy pozbawiają obywateli (jakiegokolwiek stanu) jakiegoś prawa lub praw zagwarantowanych Konstytucją lub przepisami USA, a władze tego stanu nie podejmują kroków dla ich ochrony.
Prezydent Trump, bez względu na to czy wyczerpał wszystkie inne możliwości czy nie, może w każdej chwili ogłosić, że w wyniku spisku, 70 czy 80 milionów Amerykanów zostało pozbawionych prawa wyrażenia swojej zagwarantowanej Konstytucją woli z powodu fałszerstw wyborczych w wielu stanach, a ludzie na różnych szczeblach lokalnych władz, nie mogą, nie chcą albo nie próbują przeciwdziałać ujawnionej konspiracji i powiedzieć:
"Zzarządziłem użycie sił zbrojnych dla zdławienia bezprawnego spisku". Prezydent mówi o sfałszowaniu wyborów w każdym przemówieniu.
Naiwni sądzą, że gdyby prezydent wprowadził w życie Insurection Act, to armia odmówi wykonania rozkazów. Kilka miesięcy temu powiedział tak były sekretarz obrony Mark Esper. Były sekretarz - prezydent Trump zwolnił go ze stanowiska w listopadzie, a nowy (pełniący funkcję) sekretarz Christopher Miller, nic takiego nie powiedział. W każdym wojsku obowiązuje tzw. "łańcuch dowodzenia" i niewykonanie rozkazu to poważna sprawa, zwłaszcza w sytuacjach tak wyjątkowych. Każdy żołnierz, oficer, generał wie co to jest trybunał wojskowy. Ale nawet gdyby armia wypowiedziała posłuszeństwo prezydentowi, to z pewnością nie cała. Prawie na pewno oznaczałoby to tragiczny konflikt wewnętrzny, może nawet wojnę domową, ale powtarzane przez zdawałoby się poważne gazety mrzonki o wyprowadzeniu Trump'a z Białego Domu w kajdanach przez batalion Marines, to brednie.
Nie tylko jednak konflikt wewnątrz armii mógłby wywołać wojnę domową. Gdyby armia faktycznie odmówiła wykonywania rozkazów naczelnego wodza, prezydent może zamiast armii użyć zorganizowanych i niezorganizowanych milicji. Na jego apel o ratowanie republiki odpowiedziałyby setki tysięcy popierających go członków milicji, ale również setki tysięcy jego przeciwników. Taki scenariusz to prawie na pewno konflikt na skalę wojny domowej. Na niewyobrażalnie większą skalę niż wojna domowa Juliusza Cezara i o wiele tragiczniejsza w skutkach niż Wojna Secesyjna.
* * *
Juliusz Cezar wkroczył do Rzymu na czele swojego jedynego legionu 10 stycznia 49 roku. Część senatorów uciekła z miasta wcześniej, w ostatniej chwili uciekł też Pompejusz, chociaż dysponował o wiele większą armią. Był przekonany, podobnie jak zbiegli senatorowie, że Cezar, tak samo jak Sulla, rozpocznie od wielkiej czystki, czyli od proskrypcji i egzekucji, tym bardziej, że Pomnpejusz oskarżył wcześniej Cezara o niesubordynację i zdradę. Cezar nie przeprowadził jednak wielkiej czystki ani nie zarządził konfiskaty niczyich majątków, jak Sulla i szybko opuścił Rzym udając się do Hiszpanii. W mieście zostawił swojego zaufanego generała, Marka Antoniusza, który przywrócił porządek i dopilnował spraw w Senacie. Pompejusz udał się najpierw do Grecji a potem, po kilku nierozstrzygniętych bitwach z legionami Cezara, do Egiptu. Był to jego wielki błąd. Cezar próbował dogonić go w Aleksandrii, ale przybył tam za późno. Dzień wcześniej zamordowali go żołnierze z jego własnej gwardii w przekonaniu, że zasłużą w ten sposób na łaskę Juliusza. Cezar nie pragnął jednak zemsty. Nigdy się tego nie dowiemy na pewno, ale może miał nadzieję, że uda się naprawić jakoś stosunki z dawnym przyjacielem, sojusznikeim i byłym zięciem?
Wbrew przewidywaniom Katona i Cicerona, Cezar bardzo szybko zakończył wojnę domową. Wprowadził szereg reform i ustaw i nie zamierzał zostać dyktatorem na całe życie, chociaż tchórzliwy Senat obdarzył go dziesiątkami przywilejów i tytulów, w tym tytułem dyktatora. Cezar nie był grabarzem republiki, po przejęciu władzy działał zgodnie z prawem. Nawet Sulla po umocnieniu swoich rządów i wytępieniu wrogów, nie zmienił ustroju i na starość usunął się z życia publicznego. Juliusz Cezar został zamordowany przez senatorów w gmachu Senatu 15 marca 44 roku. Były to Idy marcowe, jedno z największych świąt obchodzonych w starożytnym Rzymie. Spisek senatorów był według nich jedynym sposobem powstrzymania Cezara od przywdziania korony i ostatecznej likwidacji republiki. Nigdzie jednak nie można znaleźć potwierdzenia tych obaw, ani u Plutarcha ani u Swetoniusza. Prawie na pewno nie zgładziłby też swojego byłego zięcia Pompejusza, na śmierć skazał jego zabójców i ubolewał nad jego śmiercią. Juliusz Cezar nie był potworem.
Zabójstwo Cezara nie uratowało republiki. Po zakończeniu wojny domowej wybuchłej po jego śmierci, rozpadzie Drugiego Triumwiratu i wyeliminowaniu wszystkich pretendentów do władzy, na placu boju został tylko adoptowany syn Cezara Oktawian, któremu później Senat przyznał tytuł Augustus. Był zdolnym i mądrym władcą, zachował tylko fasadę republiki i to właśnie od niego zaczęły się rządy Imperatorów, władców absolutnych, rządzących Rzymem tak jak wschodni satrapowie w Persji czy w Egipcie.
* * *
Nie da się przewidzieć jak zakończą się amerykańśkie wybory 2020 r. Jedno jest jednak pewne: Donald Trump ma prawdziwą władzę, której noże użyć w każdej chwili. Jego przeciwnicy robią wszystko, żeby jej użył. Środki masowego przekazu nie dopuszczają do publikacji żadnych informacji o fałszerstwach wyborczych. Zamiast prawdziwych informacji, jeśli są pewni, że Trump się myli, stosowana jest totalna cenzura, nikt nie próbuje wyjaśnić zarzutów, nawet sądy. Ekipa Trump'a wskazuje na nieścisłości w 10 stanach, przedstawia świadków i - nic. Niektórzy liderzy demokratów oświadczyli, że zaskarżanie wyników wyborów to próba przewrotu, a wszyscy prawnicy prezydenta powinni trafić do więzienia za zdradę. Przedstawianie legalnych, konstytucyjnych metod stosowanych przez prezydenta jako zdradę stanu i spisek przeciwko republice, nie wróży jej nic dobrego.