Dziś to już sprawa prawie całkiem zapomniana, zresztą tyle się dzieje na świecie, że kto by pamiętał o jakimś epizodzie sprzed wielu lat. Ale warto go przypomnieć, bo samo to wydarzenie, oraz publiczny komentarz na ten temat byłego prezydenta Polski Lecha Wałesy, ilustrują stopień hipokryzji i bezmyślności oraz przerażający serwilizm ówczesnych i jeszcze bardziej obecnych polskich elit politycznych wobec USA. Zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie i roli Polski w tym konflikcie.
Sukhoi 24. Zdjęcie: Archiwum
Incydent, o którym wspomniał Wałęsa, miał miejsce podczas współnych polsko-amerykańskich manewrów w kwietniu 2016 roku na Bałtyku, w odległości zaledwie 70 kilometrów od bazy rosyjskiej marynarki wojennej. Dwa nieuzbrojone Su-24 przeleciały w bliskiej odległości od amerykańskiego niszczyciela USS Donald Cook jako demonstracja gotowości obronnej i ostrzeżenie dla obcych okrętów znajdujących się w bliskiej odległości od rosyjskich instalacji wojskowych. Podobne działania ostrzegawcze są rutynowe we wszystkich armiach świata. Samoloty krajów członkowskich NATO są podrywane do lotów patrolowo-ostrzegawczych za każdym razem kiedy rosyjski samolot np. z bazy w Murmańsku albo w Sankt Petersburgu pojawi się gdzieś na wodach międzynarodowych setki mil od wybrzeża kraju NATO i są to też działania rutynowe. Takie spotkania mają miejsce każdego dnia, ostatnio jednak o wiele częściej, ponieważ dochodzi do nich już nie na wodach Pacyfiku czy w okolicach arktycznych, ale kilkanaście albo nawet zaledwie kilka kilometrów od rosyjskiej granicy. Dzieje się tak dlatego, ponieważ amerykańskie instalacje wojskowe i tysiące żołnierzy Sojuszu są już teraz w większości krajów dawnego Układu Warszawskiego i w większości krajów graniczących z Rosją.
Były prezydent Polski Lech Wałęsa powiedział wtedy publicznie, że ruskim samolotom odstrzeliwałby skrzydła. W wywiadzie dla radia Wolna Europa stwierdził:
- Gdybym był dowódcą tego statku gdzie tam te samoloty latały, ja bym strzelił w samolot, hhmmmmmm, tak żeby tam nie zabić, ale skrzydło bym mu odtrącił.
- Nie spowodowałoby to konfliktu? - pyta zaskoczony dziennikarz.
- Nie ma szans, jaki konflikt? Nikt nie chce konfliktu i Rosja też nie chce. Ale chce straszyć i takim sposobem szantażować i wygrywać. Rosji nie stać na konflikt. Konflikt strasznie kosztuje.
Newsweek Polska z 15 kwietnia 2016 roku w relacji ze wspólnych ćwiczeń wojsk NATO w Hoalndlii pod kryptonimem "Frisian Flag 2016” odbywających się w odpowiedzi na ten właśnie incydent doniósł, że "Manewry odbywają się tuż po niedawnej prowokacji rosyjskich sił powietrznych na Morzu Bałtyckim. Podczas polsko-amerykańskich ćwiczeń dwa rosyjskie myśliwce Su-24M symulowały przypuszczenie ataku na niskim pułapie na amerykański niszczyciel „Donald Cook”. Znajdowali się na nim m.in. amerykańscy i polscy dowódcy. Zostało to jednoznacznie odebrane jako prowokacja i próba zastraszenia Polaków. W związku z incydentem do polskiego MSZ wezwany już został rosyjski ambasador". Manewry i obecność amerykańskiego niszczyciela kilkadziesiąt kilometrów od jednej z największych baz rosyjskiej marynalki wojennej, ćwiczącego symulowany atak na Rosję, to przyjacielskie "hello", ale przelot nieuzbrojonych myśliwców nad okrętem to "jednoznaczna prowokacja".
Odkąd stało się jasne, że Vladimir Putin nie będzie kontynuował jelcynowskiej polityki kompletnej uległości wobec USA domagając się na dodatek równego traktowania i "Azjatycka Oś" Zbigniewa Brzezińskiego (czyli polityka amerykańskiego mocarstwa wobec Azji wyłożona w jego Wielkiej Szachownicy) jest zagrożona, Rosja zaczęła być kreowana na największego "czarnego luda" Europy, a nawet świata. Zaraz po pierestrojce zainicjowanej przez Gorbaczowa naiwnie wierzącego w amerykańskie zapewnienia o tym, że po zjednoczeniu Niemiec NATO nie posunie się na wschód nawet o jeden cal, Zachód jeszcze przez jakiś czas chwalił rosyjskie przywództwo za dalekowzroczność, a Gorbaczow z Raisą robili zakupy w Londynie i na Fifth Avenue. W Moskwie, a nie w Helsinkach, kręcono teraz filmy o Jamesie Bondzie i o nieustraszonych agentach MI6 albo CIA zwalczających nieudolnych agentów KGB, powiązanych z handlującą wzbogaconym uranem rosyjską mafią. Dzielni amerykańscy chłopcy zawsze wygrywają z zarośniętymi, podpitymi, wstrętnymi typami spod ciemnej gwiazdy, raz po raz ratując świat od bezmyślnej zagłady z rąk zachłannych ruskich mafiosów. Tak przedstawiano Rosję w latach 90-tych. W Rosji okres ten - rządy faktycznie wiecznie pijanego Borysa Jelcyna i czas niczym nieograniczonego rabunku majątku narodowego w ramach prywatyzacji (skąd my to znamy?), nazywa się teraz "Dekadą Hańby".
Vladimir Putin powstrzymał proces rozkładu państwa, w co do tej pory nie mogą uwierzyć zachodnie elity, już wtedy, 30 lat temu, upajające się wizją trylionowych geszeftów na terenach rozczłonkowanej byłej Rosji, o których teraz trzeba zapomnieć. Ale nie koniec na tym: ten bezczelny Putin nie tylko nie chciał się podporządkować Wall Street, ale wyobrażał sobie nawet zuchwale, że może z nami rozmawiać jak równy z równym. Co za chamstwo i bezczelność! "Rosja? To tylko wielka stacja benzynowa udająca państwo", powiedział John McCain. "W Rosji nic się nie produkuje", wtórował mu prezydent Obama. "Rosja nie jest żadnym realnym zagrożeniem" głosili generałowie NATO, a ówczesny naczelnik Philip Breedlove zalecał, że na Ruskich trzeba uderzyć, żeby im pokazać gdzie raki zimują. To są autentyczne wypowiedzi autentycznych polityków określające ich prawdziwą politykę wobec Rosji.
Przez ostatnie trzy dekady Rosja dokonała ogromnego skoku technologicznego i cywilizacyjnego. Poważni analitycy podkreślali już wtedy, w 2016 roku, że kraj stał się znów mocarstwem światowym, którego armia mogłaby pokonać wszystkie dywizje NATO w kilkanaście tygodni. Przeprowadzone wtedy 10 czy 20 symulacji kampanii wojennych NATO przeciwko Rosji, nawet te ułożone według jednoznacznie korzystnych dla sojuszu kryteriów wykazały, że wojna z Rosją zakończyłaby się klęską NATO. Nawet wojna konwencjonalna, nie mówiąc o gotowości do wojny atomowej. Żadne zgrupowania, manifestacje przestarzałych Hummerów w Estonii czy przejazdy przez Litwę, Polskę i Czechy pamiętających Zimną Wojnę pojazdów opancerzonych, nie mogły się równać z możliwościami Rosji już wtedy, w 2016 roku, która na dodatek może robić co chce na swoim własnym terytorium, mając pełne zaplecze i poparcie większości narodu, zmęczonego prowokacjami i caraz częściej domagającego się konkretnych akcji odwetowych.
Rosyjskie lotnictwo wojskowe zawsze należało do ścisłej czołówki najlepszych formacji na świecie. Rosyjskie myśliwce i bombowce, zwłaszcza najnowszej generacji, są lepsze od zachodnich, a hipersoniczne pociski międzykontynentalne nie mogą być ani namierzone ani zestrzelone przez żadne istniejące obecnie systemy obronne, jakimi dysponuje Zachód. Technologicznie, rosyjskiej awiacji w niczym nie ustępuje marynarka. Rosja umacnia swoją flotę najnowocześniejszymi, niewykrywalnymi łodziami podwodnymi nowej klasy, które są zdolne zainicjować atak nuklearny kilkanaście mil od wybrzeża wroga. Chluba amerykańskiej marynarki wojennej, grupy lotniskowców, są już dziś powszechnie uznawane za przestarzałe, niezwykle łatwe do unicestwienia przez łodzie podwodne i pociski nowej generacji, dlatego Rosjanom wystarcza tylko jedna taka archaiczna grupa, zresztą chyba już wycofana ze służby. Rosja nie zaniedbuje też technologii ofensywnych. Pociski najnowszej generacji o zasięgu 11 tysięcy kilometrów nie mogą być wykryte tak jak zwykłe pociski balistyczne, ich trajektoria lotu jest zmieniana co kilka minut. Systemy obronne nie mogą wyliczyć miejsca uderzenia takich pocisków. Każdy z nich jest zdolny do przenoszenia 10 głowic, terytorium każdego wroga jest obecnie całkowicie bezbronne wobec rosyjskiego ataku atomowego.
Rosji nie zaszkodziły też specjalnie sankcje jakie wprowadziła Unia Europejska na rozkaz USA. Przeciwnie, wszystkie sektory gospodarki odnotowują wzrost i rozwój, a rosyjscy farmerzy wysyłają do prezydenta tysiące listów z podziękowaniami za sankcje odwetowe wobec krajów Unii i błagają o przedłużanie ich w nieskończoność. Rosja przeciwstawiła się też skutecznie likwidacji kolejnego państwa na Bliskim Wschodzie (Syrii) i buduje nowe systemy ekonomiczne o zasięgu światowym, które ograniczyły w wielkim stopniu zasięg i znaczenie zachodnich systemów finansowych. Dlaczego więc Washington robi wszystko,żeby sprowokować Rosję do wojny i grozi wojną Chinom, gdyby probowały odzyskać Tajwan?
Polityka USA wobec Rosji i Chin okazała się całkowitym fiaskiem, o czym wciąż nie chcą wiedzieć amerykańskie elity polityczne, uparcie wierzące w swoją wyjątkowość. Pax Americana i globalizm to idee przebrzmiałe, reszta świata nie pozwoli już na ich realizację i im szybciej wszyscy ci, którzy jeszcze wierzą w wyjątkowość USA zdadzą sobie z tego sprawę, tym lepiej i bezpieczniej dla nich i dla świata. Wystarczy zresztą jeden rzut oka na mapę. Widać na niej wyraźnie, że potencjał rozwojowy Eurazji jest setki razy większy niż potencjał całego Zachodu. Reszta świata wybierze rozwój a nie wojnę, a Rosyjsko-Chińskie zbliżenie oznacza rozwój największych obszarów na świecie. Nowy Szlak Jedwabny z Pekinu na wschód, do Japonii i może Korei, oraz na zachód do Rosji, Ukrainy, południowej Azji i do zachodniej Europy, jest największym projektem w historii ludzkości oferującym rozwój, miejsca pracy i nowe tereny do życia setkom milionów ludzi. Nikt kto chociaż trochę myśli nie zrezygnuje z takiej okazji. Nawet Polska, głosząca wciąż swoją wielką miłość do NATO i USA, podpisała jednak aż 14 kontraktów gospodarczych z Chinami podczas wizyty prezydenta tego kraju w Polsce w 2016 roku. To charakterystyczne, że z Chinami a nie z USA, które swoim wasalom od dawna oferują tylko nowe bataliony i nowe instalacje mające powstrzymać rosyjską agresję.
Chociaż trudno nie zgadzić się z poglądem Stanisława Michalkiewicza, że "kto słucha pana prezydenta ten sam sobie szkodzi", tym razem pan Wałęsa coś jednak wiedział. Coś, czego my mamy nie wiedzieć, przekonywani codziennie (i na długo przed interwencją na Ukrainie) o rosyjskiej agresji i wynikającego z tego zagrożenia dla świata, a dla Eropy i Polski w szczególności. Pan prezydent Wałęsa powiedział mianowicie, że Rosja nie chce żadnego konfliktu. Obojętne dlaczego, z biedy albo dlatego że w Rosji są sami skąpcy i nie chcą wyłożyć na porządną wojnę, wszystko jedno, Rosja żadnej wojny nie chce. Potwierdził to niezastąpiony McCain twierdząc, że Rosja to tylko stacja benzynowa, prezydent Obama i wszyscy generałowie NATO. Mało tego, nawet minister spraw zagranicznych Niemiec - tak, NIEMIEC - Frank-Walter Steinmeier, powiedział wtedy, w 2016 roku, że konfrontacyjna wobec Rosji polityka NATO to podżeganie do wojny. Co takiego? NATO podżegaczem wojennym? Jeżeli Rosja nie chce konfliktu, to co u jej granic robią te wszystkie instalacje, bataliony, bazy i ćwiczenia? Po co amerykańskie okręty patrolują Bałtyk tuż koło Sankt Petersburga, Morze Północne tuż koło Murmańska i Morze Czarne tuż koło Sewastopola? I wody wokół Kamczatki i koło Władywostoku? I po co po pamiętnym Majdanie w 2014 roku NATO zbudowało największą i najsilniejszą europejską armię na Ukrainie?
Jeszcze 10 listopada, 2017 roku ten sam Newsweek Polska pisał: "Relacje polsko-ukraińskie najgorsze od lat. Z Niemcami też nie jest dobrze. Opozycja: Rząd PiS-u poprawił jedynie stosunki z Białorusią". Poprawa stosunków z Białosuią zabrzmiała jak zarzut. Dziś stosunki z Ukrainą są tak dobre, że może nawet dojdzie do nowej Unii Obojga Narodów, a stosunki z Białorusią są otwarcie wrogie. Aż trudno uwierzyć ile się zmieniło za te sześć czy siedem lat. Nie zmieniło się tylo jedno: wciąż można, a nawet powinno się, trzeba, strzelać do ruskich samolotów.
Jak dziś ocenić politykę nie tylko USA, NATO i krajów Unii Europejskiej wobec Rosji, ale nade wszystko politykę Polski? Krótkowzroczną, bez wizji i zrozumienia tego co naprawdę dzieje się na świecie, a zwłaszcza w najbliższym sąsiedztwie. Artykuł niniejszy nie jest wyrazem zachwytu nad Rosją, ktoś na pewno taki zarzut postawi, ale rezultatem zwykłego realizmu. Rosja nigdzie nie pójdzie ani nie rozpadnie się na sto mini-państewek o czym marzą planiści zza wielkiej wody. Rosja stała się znowu jedną z największych potęg na świecie, w przyszłości, razem z Chinami będzie stanowić przynajmniej jedno z dwóch lub trzech centrów ekonomicznych świata. Polska pozostanie tu gdzie jest, o miedzę z Rosją. Potężną, bogatą i zantagonizowaną do granic możliwości. Rosją, która prędzej czy później wybaczy Europie, bo i Europa i Rosja wolą robić interesy zamiast wojny i przerzuci do niej mosty nad głowami znienawidzonych Polaków. Znienawidzonych za ich idiotyczne oskarżenia, obrażanie jej przywódców, jej polityki i kultury. Za knucie przeciwko niej i za tak czynny udział w planowaniu jej zniszczenia. Pamiętającą Polaków pod Pskowem, na Kremlu i tych z Napoleonem. Ameryka i NATO nie będą w stanie batalionami transpłciowych żołnierek zmienić tego co prędzej czy później musi się stać w Eurazji. W dniu w którym Anglicy zagłosowali o wyjściu z Unii Europejskiej, państwa członkowskie Shanghai Cooperation Organization podpisały kolejne porozumienie o zacieśnieniu współpracy, a do BRICS chce przystąpić kilkanaście nowych państw. Nawet Arabia Saudyjska i nawet Meksyk! Gdzie będzie Polska za 20 lat?